Księga XVI

627 45 3
                                    


Westchnął ciężko, gdy dziewczyna nie zareagowała tak, jak tego oczekiwał. Powinna była paść na kolana, całować go po stopach i prosić, żeby darował jej karę. Jej błagania byłyby muzyką dla jego uszu, a widok płaszczącej się przed nim Andrelli jednym z najpiękniejszych wspomnień. Tymczasem wciąż stała za ścianą i udawała, że wcale jej tam nie ma. Irytowało go takie zachowanie. Dawał tej istocie szansę na łagodne rozwiązanie sprawy, lecz ona wciąż uparcie trwała przy swoim buntowniczym nastawieniu. Ignorowała przejawy jego łaski, jakby nie miał nad nią żadnej władzy. Musiał jednak przyznać, że była to jedna z niewielu cech, które w niej lubił. Sprawiała, że zajmował się w końcu czymś ciekawszym od wypełniania woli Chaosu. Była powiewem świeżości w jego mrocznym świecie. Wstyd mu było przyznać na głos, że z chęcią zatrzymałby ją przy sobie na dłużej.

— Mam policzyć do trzech? — odezwał się ponownie, a kiedy znów nie usłyszał odpowiedzi, dodał: — Nie zmuszaj mnie do tego, złotko.

Zagryzł od wewnątrz policzek, żeby powstrzymać się przed wypowiedzeniem poważniejszej groźby, bo wiedział, że z jakiegoś popieprzonego powodu zawsze się one spełniały. Między innymi właśnie dlatego oddał ją pod opiekę Lizette. Przy nim nie była bezpieczna i był bardziej niż pewien, że nie przeżyłaby wtedy nawet tygodnia. Nie mógł pozwolić sobie na zbyt częste wybuchy gniewu i krzywdzenie Andrelli. Niestety wciąż była mu potrzebna żywa. Jednak pozostawienie jej wyłącznie pod kontrolą księżnej również nie było dobrym rozwiązaniem. Musiał znaleźć inne wyjście z tej sytuacji, ale jak na złość nic konkretnego nie przychodziło Meliasowi do głowy.

Przymknął powieki i odetchnął pełną piersią. Skupił się na spokojnym biciu własnego serca. Takie wyciszenie pozwalało mu spojrzeć w głąb siebie, w zakamarki pełne ukochanej ciemności i pustki. Znane mu już od lat uczucie pulsowania rozeszło się po ciele, przyprawiając mężczyznę o lekkie drżenie. Zaparło mu dech w piersi. Niemal natychmiast do jego uszu dobiegł szum, który zawsze towarzyszył mrokowi. Odważnie sięgnął po swoją moc i wyrwał ją z uśpienia. Miał wrażenie, jakby odnalazł dawno utracony dom, choć przecież nie minęła nawet doba, odkąd po raz ostatni korzystał ze swojego daru. Rozkoszował się kojącym ciepłem, jakie obiegło jego organizm.

Wraz z otwarciem oczu świat stał się czarno-biały. Dosłownie. Blask lamp naftowych nie miał już lekko pomarańczowej barwy, płomień zaś stracił żółte zabarwienie. Nawet firany w krwistym kolorze przestały być aż tak wyraziste. Za to wszystkie miejsca, do których już wcześniej nie docierało światło, wydawały się żywe. Cienie drżały wraz z każdym oddechem cara, jakby były jego częścią. Czuł pod opuszkami puszystą teksturę mroku. Śmiało mógł porównać ją do waty cukrowej. Miał ochotę zanurzyć się w niej i już nigdy więcej nie wracać do życia codziennego, którego miał już szczerze dość. Zanim jednak mógł to zrobić bez wyrzutów, że zostawił na pastwę losu cały świat, musiał wypełnić swoją misję.

Potrząsnął głową, żeby pozbyć się niepotrzebnych w tamtej chwili myśli. Nie mógł pozwolić sobie na słabość akurat przed kobietą pokroju Andrelli. Zapewne, gdyby tylko dostrzegła okazję, wykorzystałaby ją bez wahania i miałby już wbity sztych w szyję bądź inną część sylwetki. Nikt inny by się na to nie odważył, choć miał oczywiście w planach wypaczenie z niej takich skłonności. Odzyskawszy pełną świadomość, zerknął w kierunku ściany, za którą się skryła. Doskonale wiedział, co robić. Jego ciało zareagowało natychmiast. Stał się tym, czym zawsze pragnął być. Żadna ludzka powłoka już go nie ograniczała. Czuł się jak wąż, który zrzucił starą skórę. Uwielbiał to.

Zanim zdążył choćby pomyśleć, mrok przejął nad nim kontrolę. W jednej chwili stał na korytarzu, a w następnej już go tam nie było. Po prostu rozmył się w powietrzu. Zapewne zwykły przechodzień uznałby go za ducha, ale on doskonale wiedział, czym był. Zresztą wszyscy mężczyźni z jego rodziny potrafili to robić, choć ponoć to właśnie Melias był z nich wszystkich najsilniejszy. Wierzył w to, bo jako jedyny potrafił zmienić się w cień na dłużej niż kilka marnych minut. Zawdzięczał ów umiejętność Chaosowi, który pozwalał mu uszczknąć nieco Jego mocy. Car był mu za to ogromnie wdzięczny i dlatego nigdy nie kwestionował rozkazów boga. Bał się, że za sprzeciw odbierze mu wszystko, na co tak długo i ciężko pracował. A przecież nie mógł pozwolić sobie na zmarnowanie tego całego cierpienia, jakie sprowadził na Floselum. Dla Niego zapomniał o wszelkich moralnych zasadach.

Przeklęte Cesarstwo | Tom 1 | ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz