Rozdział 1.

464 15 1
                                    

 Zdawało się, że późny wieczór w Bridal Veil Inn wyglądał tak jak zwykle. Znudzony barman w przerwach od czyszczenia stolików i baru, serwował piwo tym kilku turystom, co odwiedzili lokalny las narodowy Nantahala aby zobaczyć słynny wodospad, a później chcieli się wyluzować. Poprzez unoszący się w lokalu dym papierosowy wznoszony przez kilku stałych bywalców, trudno było zobaczyć drewniane ściany budynku, a co dopiero rozpoznać jakąś nową, nieznajomą twarz.

Jednak kobieta wchodząca właśnie przez stare, skrzypiące drzwi zawsze starała się być czujna, jej zawód tego wymagał. Prześlizgnęła wzrokiem po klienteli i jej spojrzenie spoczęło na kimś zupełnie nowym, który ku jej niezadowoleniu siedział na jej ulubionym miejscu. Nie dając po sobie poznać dezaprobaty, wyminęła jegomościa i usiadła w pobliżu stołka, na którym zwykle spędzała wieczory przy barze. Oparła się o blat, a swoim długim czarnym kosmykom wystającym z dobieranego warkocza pozwoliła opaść tak aby służyły jej za kurtynę przed siedzącym obok nieznajomym.

Barman spostrzegając jej obecność uśmiechnął się półgębkiem i powolnym krokiem zbliżył się do niej.

- To co zawsze, chica?

Młoda kobieta posłała mu wdzięczny uśmiech i podała mu dłoń nad blatem.

- Dokładnie, dzięki.

Gdy tylko barman odszedł kilka kroków jej spojrzenie spoczęło na obcym mężczyźnie. Zdecydowanie był tu pierwszy raz, a na turystę nie wyglądał. Bawił się szeroką szklanką, obok której stała w trzech czwartych opróżniona butelka jakiejś drugorzędnej whisky. Zauważyła, że mężczyzna uśmiechnął się pod nosem.

- Leon Kennedy. A ty, to kto? - odwrócił się do niej przodem i wyciągnął dłoń przed siebie, musiał jakimś cudem zauważyć, że go obserwowała.

Uniosła brwi w zdziwieniu i wiedząc, że nia ma sensu się czaić, poprawiła się na krześle kierując twarz w stronę mężczyzny. Jego niebieskie oczy dokładnie ją obserwowały. Nie była w stanie dokładnie ocenić jego wieku, ale na pewno był po trzydziestce, choć do czterdziestki też mu pewnie jeszcze brakowało. Odchrząknęła cicho.

- Isa. Isa Connelly. - odpowiedziała decydując się uścisnąć jego dłoń, skoro i tak jej się przedstawił.

Spuścił wzrok z uśmiechem i uścisnął jej dłoń. Był od niej dużo wyższy. Jego skóra była blada i trochę umorusana, jakby wcześniej przetarł swoją twarz brudną od pyłu czy innego kurzu dłonią. Pod oczami dało się u niego zauważyć ciemne kręgi, zapewne z braku snu. Dłonią sięgnął za bar wyciągając drugą szklankę. Najpierw nalał brązowej cieczy do swojego naczynia a następnie do nowego i jednym pewnym ruchem ręki pchnął go w kierunku Isy, nie uraniając nawet jednej kropli. Zza pazuchy wyjął wymiętą paczkę papierosów i wyciągnął jednego. Odpalił go i mocno się zaciągnął. Przechylił głowę na bok i wypuszczając dym z ust spojrzał na Isę.

- Miło mi cię poznać.

Zamilkł na moment.

- Piękne imię. Niespotykane.

Kobieta wydęła wargi, jednocześnie lekko zakłopotana jak i zniesmaczona. Nie chciało jej się użerać z jakimś upitym facetem.

- Dzięki. Twoje też jest spoko.

Uśmiechnęła się krzywo i spojrzała nieufnie na polany przez Leona alkohol, decydując się nie skorzystać z poczęstunku.

- A kim ty właściwie jesteś? - zapytała unosząc wzrok z powrotem na mężczyznę.

- Też "jest spoko"? - Leon spojrzał na nią ignorując jej pytanie, w jego głosie wydawał się rozbrzmiewać zawód, a jego brwi uniosły się oceniająco.

OxytocinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz