Rozdział 7

167 11 6
                                    

Zbrojna Agencja Detektywistyczna zawsze była wypełniona po brzegi pozytywną energią, nie ważne czy jaką sprawę jej pracownicy aktualnie prowadzili. Zawsze starali się żeby atmosfera była przyjemna, nie nakładali presji na nikogo jeśli to nie było konieczne choć takie przypadki też się zdarzały. Byli wyrozumiali, kierowali się dobrem ludzkim nie myśląc o tym żeby w zamian dostać cokolwiek choć nie jeden detektyw nie pogardziłby miską chazuke lub paczką ulubionych cukierków. Byli bardzo rozpoznawalni jednak nigdy praktycznie z tego nie korzystali, ludzie im ufali, byli w stanie powierzać własne życia mając nadzieję, że ci ich uratują. Kierowali się moralnością i sprawiedliwością zawsze dążąc niestrudzenie do celu by obronić niewinnych i ukarać tych złych. Od każdej zasady był jednak chociaż jeden wyjątek.

Dazai Osamu, dwudziesto-dwuletni alfa o brązowych oczach i włosach w tym samym kolorze nigdy nie był tak idealny jak jego przyjaciele z organizacji i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Wychowywał się w ciemności, była ona jego chlebem powszednim, był nią splamiony, przesiąkł nią do szpiku kości bez szans na to by kiedykolwiek wypłukać ją ze swojego organizmu. Nigdy nie miał w swoim życiu żadnych wartości których chciałby się trzymać, przekonywać do nich innych. Nie odszedł z Portowej Mafii dlatego, że coś się zmieniło, że znalazł w swoim życiu blask który zachęcał go do tego by bronił ludzi którzy sami obronić się nie mogą. Zrobił to tylko ze względu na swojego przyjaciela, jedynej osoby, która próbowała go zrozumieć i nawet czasami jej to wychodziło. Odszedł nie dlatego, że miła dość toksycznego systemu wrzerającego się w jego mózg i próbującego wmówić mu swoje przekonania. Nie odszedł dlaczego, że świadomość tego jak wyniszczał ludzi samą swoją obecnością go przytłoczyła, nie odszedł dlatego, że zdrada osoby której ufał go złamała. Ludzie jednak tak to postrzegali i to właśnie dzięki jemu. Bo potrzebował tego by nikt nie dowiedział się jak bardzo zepsutą zabawką jest.

Zakładał maski na swoją popękaną twarz niczym u porcelanowej lalki zapomnianej przez swojego właściciela starając się sprawić by uśmiech zdobiący jego usta był jak najbardziej naturalny, by mógł przekonać o jego prawdziwości nawet siebie zapominając czy to co robił było prawdą czy fałszem. Lubił mieć kontrolę nad tym co ludzie o nim sądzili. Z myślą o tej potrzebie poczucia kontroli wytworzył różne osobowości, które zmieniał w zależności od osoby, z którą aktualnie przebywał. To jak szczerzył się do wszystkich dookoła szczerze go obrzydzało, to jak udawał i robił z siebie idiotę tylko wylądowało jego baterię społeczną, to wymuszał u siebie pozytywne myślenie by zadowolić innych było z jego punktu widzenia więcej niż bezsensowne. Nie było dnia, godziny, minuty ani sekundy żeby nie okłamywał otoczenia wokół siebie. Nawet teraz spoglądał na kobietę, która na niego wpadła przez wyćwiczony pryzmat życzliwości. Brunetka miała zarumienione policzki, a jej zielone oczy spoglądały na niego nieśmiało. Na usta mężczyzny aż cisnęło się pewne konkretne zdanie, które wypowiedziałby z dziką przyjemnością, ale kompletnie nie pasowało do fasady jego postaci, którą wytworzył.

Odsunął się od bety zapewniając, że w żadnym wypadku nic się nie stało po czym dyskretnie zlustrował ją wzrokiem. Była ona średniej wysokości, a budowała jej ciała była dość krągła. Pięknie świecące się w słońcu włosy spływały kaskadami po jej plecach sprawiając, że wydawała się młodsza od niego chociaż szatyn był pewny, że ta miała około dwudziestu-czterech lat. Zmrużył brwi, a uśmiech na jego ustach mimo iż w ogóle się nie zmienił był jakiś inny. Pochylił się przed zielonooką zapewniając, że nic się nie stało i jeśli byłaby zainteresowana mogliby się poznać. Starsza zauroczona jego aparycją zgodziła się niemalże natychmiastowo i już po chwili brązowooki szedł przed siebie do swojego miejsca pracy z jej numerem telefonu zapisanym w komórce.

Otworzył drzwi kawiarni znajdującej się pod Agencją, a dzwonek nad nimi zadzwonił informując o jego przyjściu. Jak na zawołanie jedyne osoby znajdujące się w tym miejscu odskoczyły od siebie z dość wyraźnymi rumieńcami na twarzy. Brązowooki oparł się o ścianę robiąc swoją dość jednoznaczną minę na co najmłodszy próbował się jakoś wytłumaczyć. Jego towarzyszka za to patrzyła na białowłosego z mordem w oczach, zupełnie tak jakby myślała, że ten ich tylko pogrąża. Bo na dobrą sprawę tak też było. Plątał się w słowach, mówił rzeczy nie na temat i starał się zapewnić mentora o tym, że nic się tu nie stało. Na dobrą sprawę zachowywał się dość niewinnie co było całkowicie zrozumiałe skoro w sierocińcu nie miał najpewniej okazji by dowiedzieć się o wielu aspektach życia. Rudowłosa w końcu uderzyła chłopaka w głowę tacką na co on spojrzał na nią z wyrzutem zupełnie jakby chciał powiedzieć, że przecież prawie mu się udało. I tak mieli szczęście, że był to on, a nie na przykład Kyouka, która nadal pozostawała nieufna co do pracownicy lokalu.

Zapach czekolady || Soukoku omegaverse au ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz