ROZDZIAŁ IV

65 27 0
                                    

~~~~~

Bransoletka zaburczała pod poduszką.
Połączenie przychodzące.
Dźwięk dzwonków, który ustawiła był jebitnie dosadny. Jęczał coraz głośniej i głośniej. Irytując zapodał niezłą dawkę pulsującego bólu gdzieś głęboko w żyłach na skroniach i myślała, że zaraz rozerwie jej mózg na strzępy. Wiła się pod cienkim kocem kilka minut. Koniec końców obudził ją z pijackiego letargu. Dalej jednak nie mogła rozlepić zaspanych powiek, więc wymacała po bransoletce gdzie może się znajdować przeklęty niby klawisz z zieloną słuchawką. Zdawało się, że klawiatura sensoryczna emigruje po gumowo pseudo kauczukowej powierzchni.
Jak chciała ją założyć okazało się, że trzymała do góry nogami, jak przykładała przekaźnik do skroni był odwrócony tyłem, a potem zginął gdzieś w jej włosach, podniosła do góry bransoletkę to spadła jej na twarz. To się dopiero nazywa złośliwość rzeczy martwych.

"Kurwaaaa, nie tak! Weź się w końcu ogarnij! Ogarnij się, się ogarnij, no!" - Pomyślała, otwierając szeroko oczy. Ten nagły powrót do rzeczywistości aż zabolał.

- Halo?! - Krzyknęła.

- Informuję Cię, że dzisiaj odbierasz swojego księcia z bajki. - Głos w słuchawce był jak zwykle ciepły.

- Melanie... - Jane odgarnęła kruczoczarne kosmyki włosów w twarzy. Spojrzała leniwie na zegarek. - Dzięki, że budzisz mnie tak wcześnie tylko po to żeby mi przypomnieć o nadciągającym koszmarze! - Odparła z wyrzutem, ale uśmiechnęła się, bo jak tu tego nie robić, jeśli chodzi o Słoneczko.

- To już nie takie rano, daj spokój. No i jaki koszmar? Chyba w Twoich snach! - Siorbała, bodajże coś gorącego, może kawę.

- Na jawie, i już tutaj jedzie!

- Ahahaha! Bez przesadyzmu. Gdzie teraz jesteś? - Zapytała miętoląc papiery po drugiej stronie.

- Jestem... gdzie ja jestem? - Przetarła zmęczoną twarz, z której można było wywnioskować, że noc spędziła w dobrym towarzystwie z dużą ilością alkoholu. - W domu. Tak, w swoim łóżku leżę, a gdzie mam być? - Wymamrotała z pomiędzy palców dłubiąc jednym sobie w oku.

- Zbieraj się powoli.

- Mam czas.

- Zanim się zbierzesz, zanim dojdziesz, zanim co... - Matkowała.

Jane przetoczyła się na drugą połowę łóżka.

- Dobra. Wstaję. - Zakomunikowała.
Po tych słowach umilkła rozłączając się. Kobieta uderzyła bezwładnie twarzą w poduszkę. Niemoc wobec kaca była silniejsza, ale Mel miała rację. Musiała jeszcze odebrać samochód, a czas oczekiwania mógł się wydłużyć. Lepiej być wcześniej. Przewróciła się na plecy. Myślami próbowała zmusić ciało do działania.

Poniedziałek. Godzina ósma czternaście. Nie mogła uwierzyć, że ten weekend tak szybko minął. Za minutę zadzwoni budzik. Nie chce jej się wstawać, nie chce jej się już leżeć, nie chce jej się przełączać drzemek, więc siłą rzeczy musi się podnieść. Po sennych przemyśleniach otworzyła oczy, nawet specjalnie nie musiała z tym walczyć. Przez następne paręnaście sekund wpatrywała się w sufit. Szukała pęknięć, wybrzuszeń, albo zabrudzeń, ale to w końcu było przeciwieństwo podłogi, a tam jest jak zawsze, bez zmian. Czasem przebiegnie jakiś pająk, czasem zakręci się mucha.

Kawa i papieros to podstawowe śniadanie każdego dorosłego człowieka, a przynajmniej większości. Elektrolity i witaminki w pigułkach żeby zdrówko dopisywało.

W połowie kubka zaczyna się wszystko układać w głowie, jest mniej strasznie przed rozpoczynającym się dopiero dniem. Jane delektowała się prymitywnym nałogiem zaciągając się dymem papierosa. Jamie spał na kanapie w salonie prezentując swoje rażące w oczy slipy. Ostatnio zdarzało mu się nocować u niej, bo bliżej stąd miał do roboty. A jeszcze nie tak dawno sytuacja była odwrotna. Kto by pomyślał...

CYFROWY ZAPIS PRZEBIEGU ZDARZEŃ [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz