~~~~~
Istniały pewne uniwersalne prawdy. Słońce wschodziło i zachodziło tylko po to, by zostać zastąpione przez księżyc. Ludzie do przeżycia potrzebowali powietrza, wody i pożywienia. Maszyny dostępu do zasilania. Grawitacja trzymała nas nogami przy ziemi.
A Jane prawie zaspała już pierwszego dnia. Postawiona przed tym faktem wystrzeliła z łóżka jak torpeda.- Szybko, szybko! - Poganiała samą siebie.
Naciągnęła spodnie, zapięła rozporek, doczepiła szelki, w pośpiechu zakładając też na siebie koszulę. Chwyciła za jaskrawo żółtą kurtkę i zgarnęła bransoletkę z podłogi, która nie wiedzieć dlaczego tam się znalazła. Zamykała za sobą drzwi. Specyficzne piknięcie poinformowało jej uszy, że się zablokowały.
- Buty. - Powiedziała spoglądając sobie na stopy. Faktycznie, zapomniała o butach. Wślizgnęła się z powrotem do mieszkania. Włożyła tenisówki. Zatrzasnęła drzwi.
- Kuuuurrrr...wa mać! - Warknęła próbując wyciągnąć szelki.
Przytrzasnęła je. Po wielokrotnym szarpnięciu zdecydowała by otworzyć znowu drzwi i wyjąć je normalnym, ludzkim sposobem. Kiedy w końcu się udało żwawo zbiegła po schodach wyjściem ewakuacyjnym. Wyminęła rasowego kota norweskiego, którego właścicielką była starsza Pani spód numeru 101. Jane dobrze ją kojarzyła, może jako jedyną. Notorycznie obwiniała sąsiadów, że jej kota kradną, jakby nie mogła dopuścić do siebie myśli, że jej pupil jest zwyczajnym łazęgą. Zwierzak uwielbiał spacerować po klatce schodowej, zaczepiać przechodniów i zażywać kąpieli słonecznych na parapecie.
Zamiałczał jakby go ze skóry obdzierali. Wystraszył ją tym, już myślała, że na niego nastąpiła wypadkowo.
- No dobra. - Jane się wróciła. Jednak nie obyło się bez pogłaskania.
Szła szybko, trochę truchem, czasem zwalniała by nie wyzionąć ducha. Układała włosy co chwilę rzucając komendą "lustro" do bransoletki. Ani trochę nie była zdenerwowana, w ogóle nie rozmyślała o tym co będzie. W ciągu pół godziny dotarła na miejsce. Budynek był przeogromny, choć nie największy w tym mieście. Dumnie kroczyła z uniesionych do góry głową.
Ten rok był dla niej czasem bimbania, bo jej ambicje przykrywało lenistwo. Z początku nie przykładała się do swoich obowiązków rzetelnie, a intensywnie dopiero przed egzaminem, który zdała. Ileż razy musiała sobie to powtarzać. Zdała, była w tym dobra, może nie najlepsza, ale nie celowała w górę tylko przed siebie. Robota w tym departamencie policji była na miarę jej umiejętności, albo... po prostu nie potrafiła siebie docenić.Czuła tę ekscytację, choć bycie detektywem nie jest wcale takie pasjonujące jak przedstawiają w filmach czy książkach. To dość nudna praca, no chyba, że jest się Scottem Gastrellem.
Przy bramce stał już jej nowy jak myślała, partner. Serce zabiło mocniej, ale nic bardziej mylnego, to zwykły pochłaniacz pączków, bo gdy się odwrócił, tylko fryzura zgodna była z tą ze zdjęcia. Detektywi nie noszą się jak zwykli policjanci, no przecież. Zatrzymała się, rozejrzała wnikliwie. Bransoletka wyświetliła zaproszenie. Póki zrobili jej aktualizacji nie mogła przejść przez bramkę ot tak. Bez zaakceptowania jej w bazie mogła tu się zestarzeć, a i tak by jej nie wpuścili.
Witała się ze wszystkimi z nienaganną grzecznością. Chciała dobrze wypaść. Nie zapamiętała jednak żadnego imienia. Najwyżej się o to upomni jak zajdzie potrzeba.Szybciuki update karty, odznaka jeszcze nigdzie nie zarysowana, plakietka na smyczy, przekaźnik skroniowy, broń dopiero po około 60 dniach przepracowanych na komendzie. Potem oprowadzanie w tempie ekspresowym po piętrach, tu kantyna, tam pokój socjalny, toaleta i w końcu... Małe biuro zaraz przy archiwum. Zastanawiające, że pokój detektywa znajduje się akurat najdalej od szefa. Pewnie jej poprzednik był bardzo namolny, albo to nie jego biuro.
CZYTASZ
CYFROWY ZAPIS PRZEBIEGU ZDARZEŃ [ZAWIESZONE]
Fiksi IlmiahJest rok 2108. Świat się zmienił. Technologia poszła do przodu. Dzięki niej pokonaliśmy głód, wyszliśmy z biedy i uratowaliśmy ziemię przed ociepleniem klimatu. Wydawać by się mogło, że wszystko się ułożyło i ma się dobrze, ale nie ludzie... większo...