Rozdział 12

13 4 0
                                    

Czy można żałować rzeczy, która choć niemądra, była piękna?
— Cassandra Clare, Mechaniczna księżniczka

ADRIA

Ostatnie dni minęły bez żadnych zakłóceń. Nabrałam weny pisarskiej, przez co często zaszywałam się w salonie z kubkiem gorącej herbaty i pisałam do późnych godzin nocnych. Wymyśliłam fabułę przynajmniej na pięć kolejnych książek, z czego byłam niewiarygodnie dumna. Już dawno nie sklejało mi się tak dobrze słów. Nie wiem, co było tego powodem. To znaczy... przypuszczałam, jaka może być tego przyczyna. Problem polegał raczej na tym, że nie potrafiłam jej zaakceptować.

Evan Rollins, mój domniemany powód, właśnie stanął przede mną. Przytuliliśmy się na powitanie, co wyszło dosyć drętwo, ale wolałam o tym nie myśleć. Już i tak owa sytuacja była dosyć dziwna. Czasami miałam wrażenie, że oboje byliśmy niczym bumerang. Nieważne, jak daleko się odbijemy i ile razy zaprzeczymy, że chcemy utrzymywać ze sobą kontakt, koniec końców i tak będziemy skazani na przebywanie w swoim towarzystwie. Trochę tak, jak chodzenie do szkoły, czy też pracy. Nieistotne jak wiele na nią nie ponarzekasz i ile zagrozisz, że już nigdy nie postawisz tam stopy, rano i tak to chcąc nie chcąc uczynisz. Właśnie na tym polega największy problem ludzi. Mówią dużo ładnych rzeczy, a później robią kompletnie odwrotnie.

— Tylko się pojawiłem, a ty już śmiejesz się jak głupi do sera. — kącik jego ust powędrował do góry, kiedy przestaliśmy się przytulać i z powrotem znaleźliśmy się w bezpiecznej odległości. Jeśli bezpieczna odległość w ogóle istniała w obecności Evana Rollinsa. Momentami miewałam wrażenie, że nawet kiedy brunet stał daleko ode mnie i tak doszczętnie osaczał mnie swoim jestestwem. Nawet będąc w innym stanie, Great Falls nie oczyściłoby się z jego cienia.

— Nie dodawaj sobie. — przewróciłam teatralnie oczami. — Po prostu cieszę się, że już zaraz zjem gofra. — wskazałam palcem na budkę ze wspomnianymi słodkimi przekąskami, która znajdowała się niedaleko nas.

Właśnie taki był nasz początkowy plan. Wczoraj wieczorem pisząc ze sobą SMS-y, ustaliliśmy, że dawno nie jedliśmy gofrów i że w sumie można się wybrać któregoś dnia na nie. Finalnie wyszło, że któryś dzień przypadł na dzisiaj. A wszystko dlatego, że oboje mieliśmy luźną pracę, która nie wymagała od nas pełnej dyspozycyjności. W takich chwilach jak ta nadzwyczaj to doceniałam.

— Ała, ranisz moje serce. — Evan zrobił urażoną minę, chwytając się dłonią za miejsce, gdzie pod klatką piersiową skrywał się ów narząd. — O wiele bardziej wolałem teorię, że mój widok tak na ciebie działa.

— Cóż, jesteś już dużym chłopcem, może jakoś sobie z tym poradzisz. — zakpiłam, zagryzając policzek od środka.

— Nie poradzę. Będę płakać godzinami w poduszkę. — westchnął, zwieszając głowę do dołu. Roześmiałam się na jego godne samego aktora przedstawienie. Chyba rzeczywiście uśmiechałam się odrobinę zbyt szeroko, kiedy Evan znajdował się w moim pobliżu. Dobrze, że w porę się zreflektowałam. Nim Rollins zdołał mnie na tym kolejny raz przyłapać.

— Biedactwo. Tak mi cię szkoda. — zrobiłam smutną minę, dając się wciągnąć w jego grę. Przyznam, że całkiem mi się to podobało. Ta lekkość, która w porę zastąpiła niezręczność powstałą po innym niż zawsze przywitaniu. Po przytuleniu.

Może mogłabym znowu przywyknąć do przytulania Evana na powitanie. Do śmiania się z nim z naszych dennych tekstów, widywania się w różnych miejscach, w których żadne z nas nie postawiło wcześniej nogi, a także do patrzenia się na siebie w ten sposób, jakbyśmy nadal coś dla siebie znaczyli. Cholera. O czym ja myślałam? I czy w ogóle myślałam, zastanawiając się nad takimi bzdurami... Musiałam się opamiętać.

Tylko Ty Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz