Rozdział 2

264 14 0
                                    

     Aleck kolejny raz w tym tygodniu przeskoczył przez płot podwórka Dilverów. Jego błękitne tęczówki błyszczały w wiosennym słońcu, ciemne loki pomimo coraz cieplejszych dni pozostawały ukryte pod czapką, a malinowe usta przyozdabiał szelmowski uśmiech.

Brązowa, skórzana torba uderzała raz po raz o jego bok wystukując ciekawy rytm tak dobrze już znany Sarze Dilver, która gdy tylko go usłyszała, pokręciła głową.

Punktualnie o piątej.

Z resztą jak każdego popołudnia.

- Jeszcze trochę, a ta biedna brama sama zacznie do ciebie krzyczeć, że obok jest zawsze otwarta furtka.- Rzuciła, kiedy tylko otworzyła drzwi przed nastolatkiem.

Nie otrzymała jednak żadnych przeprosin, na które w gruncie rzeczy nie liczyła, a jedynie szeroki uśmiech i słowa:

- Wydaje mi się, że ten sposób jest o wiele szybszy oraz skuteczniejszy.- Skłonił się teatralnie, ściągając czapkę z głowy.- Nie męczmy się formalnościami, pani Dilver.

- Och, wygadany jak zawsze.- Uchyliła bardziej drzwi oczarowana urokiem młodego mężczyzny.

Tak, Aleck Evans z pewnością mógłby zostać mężem jej córki.

W głowie, gdy wieczorami siadała w fotelu lubiła wyobrażać sobie przyszłość.

Jest już stara, wszystkie dzieci dawno wyfrunęły z gniazda, a w okół niej biega gromadka wnucząt śmiejąc się w głos. Obdarzają ją uśmiechami, a ona przygotowuje im ciepłe posiłki za każdym razem, kiedy ją odwiedzają. A w wyobraźni robią to naprawdę często.

I taka przyszłość była dla niej idealna.

W końcu posiadałaby pełną rodzinę... I czułaby się chciana, kochana.

     - Witaj, Emmo.

Zajął miejsce na niewielkim stołku obok łóżka przyjaciółki, która nawet się nie poruszyła.

Brunet przyjrzał się jej z uwagą. Wydawała mu się bledsza niż ostatnim razem, gdy się widzieli, choć obie wizyty dzielił zaledwie jeden dzień.

Martwił go brak poprawy. Właściwie było coraz gorzej.

Znał rokowania, wiedział, że jeśli będzie tak jeszcze kilka tygodni, nawet on i Ben nie zdołają powstrzymać lekarzy przed umieszczeniem jej w ośrodku, które owiane były naprawdę złą sławą.

Wielu plotek się nasłuchał, sam ledwo unikając takiego losu.

Rzeczywistością takich pacjentów miały stać się puste ściany oraz personel w białych kitlach i myśl, że stamtąd się nie wraca.

- Słuchaj...- Zaczął naiwnie, że go słyszy.- Wiem, że to ciężkie, ale nie możesz tak skończyć. Nie ty, Emmo.

Kolejna cisza, która zmąciła spokojną taflę nadziei, że może tym razem, choć przez chwilę przynajmniej na niego spojrzy.

Nic. Żadnej, najmniejszej reakcji.

Ale dlaczego akurat teraz Bóg, miałby mu ją oddać?

Zacisnął usta w wąską linię i wypuścił ze świstem powietrze.

Emma się poddała, tak samo jak Sara i Ben... Ale on nie miał podobnych zamiarów.

Jego przyjaciółka po tym wszystkim zasługiwała na coś lepszego.

Podniósł się ze stołka i podszedł do okna.

Na podwórku akurat zawitał najstarszy z rodzeństwa Dilver. Trzymał za dłoń śliczną blondynką, która chichotała do niego w uroczy sposób.

Pożegnali się niby nic nieznaczącym całusem w policzek. Bo taki był właśnie Ben dla córki burmistrza. Nic nieznaczący.

Prychnął rozeźlony. A przecież tyle razy go ostrzegał.

Najwyraźniej blondyn sam musiał się przekonać, że miłość Mall jest tak samo ulotna jak płatki kwiatów jej matki, które za każdym razem wysuszała na wiór.

Nieznaczny ruch odwrócił jego uwagę od pary.

Gruby, skórzany dziennik opadł na ziemię tuż obok łóżka rudowłosej.

W pierwszym odruchu o mało się nie uśmiechnął przekonany, że to właśnie Emma musiała go upuścić, ale po przyjrzeniu się jej uważniej stwierdził, że dziewczyna niezmiennie pozostawała w tej samej pozycji.

Za to drzwi od pokoju były otwarte na szerokość w taki sposób jakby ktoś dopiero co go opuścił.

Zapewne sprawka Karmela.

Zaciekawiony złapał za notes. Na jego okładce widniało wyryte imię sparaliżowanej Dilver.

Czy właśnie to miało mu pomóc w zrozumieniu jej obecnego stanu?

Wyszczerzył się i w przypływie szczęścia ucałował blade czoło przyjaciółki.

- Obiecuję, że znów zaczniesz żyć.

Znajdźka //Edmund PevensieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz