W każdy poniedziałek nowego miesiąca, w DigensTown witał lekarz. Pomarszczony, z widoczną siwizną, ale o bystrych oczach ukrytych za okularami połówkami.
Jego przyjazd zawsze budził nikłą radość i nadzieję, że stan Emmy Dilver się polepszy, lecz za każdym razem, gdy odjeżdżał, pozostawiał po sobie puste słowa: ,,Zero zmiany.''
Tym razem nie było inaczej.
Załamał ręce nad nastolatką, która nawet nie zarejestrowała jego pojawienia się. Jedyną oznaką, że wciąż żyła były powieki, które raz po raz zamykały się, by potem znów otworzyć.
- Moje zdanie państwo znacie. Poproszę o przygotowanie dla niej miejsca w ośrodku.-Odchrząknął na widok zalewającej się łzami matki pacjentki i wyminął ją, zarzucił na głowę melonik, a potem mrucząc jedynie słowa pożegnania opuścił dom.
Aleck rzucił szybkie spojrzenie na domowników.
Ben obejmował matkę ramionami powtarzając, że może tak rzeczywiście będzie lepiej, a Dylan wołał coś do siostry zaciskając palce na jej ramionach.
Wybiegł zaraz za doktorem nawet nie siląc się, aby ubrać płaszcz, mimo że pogoda w tamtym czasie naprawdę sprzyjała różnym chorobom, a te po przebytym przez niego zakażeniu okazać się mogły nawet zabójcze.
- Proszę poczekać!- Złapał mężczyznę za ramię zmuszając tym samym do zatrzymania co staruszek skwitował fuknięciem pełnym niezadowolenia.- Emma nie może tam trafić! Ona potrzebuje po prostu czasu!
- Młody człowieku, z całym szacunkiem, ale doskonale zdajesz sobie sprawę, że dostała go aż nadto.- Opatulił się mocniej materiałem swojego eleganckiego płaszcza i zmierzył blondyna potępiającym spojrzeniem.- Twoja przyjaciółka zajmuje miejsca o wiele bardziej potrzebującym pacjentom. Pacjentom, których jakkolwiek da się jeszcze uratować.
I to wystarczyło, aby wściekły brunet postanowił zrobić awanturę na całe miasteczko.
-... Musisz mnie słyszeć! Emma!- Wrzeszczał chłopiec z czystym przerażeniem w oczach. Nie zwracał uwagi na fakt, że swoim zachowaniem mógł jej zrobić krzywdę.- Emma!
Karmel zamknięty na czas wizyty w jednym z pokoi zaczął drapać w drzwi i piszczeć. On również wiedział, że coś złego wydarzyło lub miało się niedługo wydarzyć.
Zielone oczy pusto obserwowały bezcelowe poczynania brata.
Może lepiej by było... Jakby po prostu wtedy umarła.
Aleck stanął w korytarzu. Zmęczenie jakie odczuwał widoczne było gołym okiem.
Zacisnął dłoń na materiale swojej koszulki, w miejscu, w którym serce biło mu jak oszalałe i spróbował się uspokoić.
- Jedna wizyta...- Wycharczał z uśmiechem. Uniósł palec wskazujący.- Jeszcze jedna wizyta, do której Emma musi okazać choć pięć procent poprawy.
Marley rozciągnął się na fotelu. Ze znudzeniem przyglądał się swojemu kuzynowi i sąsiadowi, którzy od wielu godzin przeglądali stos książek, które wypożyczyli ze szkolnej biblioteki.
- Bezsensu.- Wymruczał i złapał za paczkę karmelowych cukierków, ale zajęta dwójka nawet nie zwróciła na niego uwagi.
Rozejrzał się po salonie w poszukiwaniu lepszego zajęcia niż nabijanie się z nastolatków. Owszem sprawiało mu to nie lada przyjemność, ale po czasie, gdy nie słuchali jego nowych, wymyślnych obelg- robiło się to nudne.
Theresy i Thoma od tygodnia nie było w domu z powodu odwiedzin u dziadków, więc im także nie mógł uprzykrzyć życia.
Westchnął cierpiętniczo.
Ciężkie jest życie w nudnym DigensTown.
Wysilił się na wstanie z wygodnego siedziska i skierował schodami na piętro, gdzie znajdowały się pokoje wszystkich z rodziny.
Nie nacisnął jednak klamki od swojego pokoju, ulokowanego na samym końcu wąskiego korytarza. Pchnął drzwi o ciemnym odcieniu i wszedł do azylu swojego kuzyna.
Jak zwykle cuchnęło tam kwiatami, których szczerze nienawidził.
Z grymasem na twarzy rozejrzał się po pomieszczeniu. Porządek witający go na pierwszy rzut oka, był jedynie zasłoną dla mnóstwa rupieci poupychanych w szafach i pod łóżkiem.
Właściwie w taki sposób prezentowały się sypialnie nawet jego rodziców.
Marley za to od zawsze był maniakiem czystości. Każda książka musiała być na swoim miejscu, a kurz starty rankiem, zaraz po przebudzeniu. Obyć się nie mogło także bez co wieczornego wietrzenia całego domu. Gdyby tego nie zrobił, nie potrafiłby normalnie funkcjonować.
Jedną z rzeczy, która natychmiastowo rzuciła mu się w oczy był zeszyt w skórzanej oprawie, leżący na łóżku delikwenta.
Podszedł do niego i pochwycił przedmiot w dłonie oglądając z każdej strony.
Emma.
Na samą myśl, że właśnie w dłoniach trzymał prawdopodobnie pamiętnik dziewczyny- tym bardziej tej, do której jeszcze jakiś czas temu wzdychał- powodowała w nim nieznośne myśli, by może go przejrzeć.
Inną, o wiele zabawniejszą było pytanie, ,,Co własność młodej Dilver robi w pokoju Alecka?''
Prychnął.
Brak kultury aż raził jego oczy.
Wiedział doskonale, że jego kuzyn nie ma za grosz wstydu, ale... Jeśli on zajrzy, to chyba nic złego się nie stanie, prawda? W końcu to nie on go ukradł.
Uchylił zeszyt i przeczytał pierwsze zdanie.
,, Odcień nieba w DigensTown jest irytujący. Nie przypomina nawet w małym stopniu błękitu w Narnii.'..'
Zatrzasnął dziennik wraz z głośnym hukiem z dołu domu.
Prychnął wściekle przekonany, że to, któryś z idiotycznej dwójki przyjaciół musiał coś zniszczyć.
Rzucił nie swoją własność w dość niechlujny sposób, sprawiając, że ta otworzyła się, a uderzając o miękki materac pogniotła kilka kartek.
Przeklnął pod nosem i od razu go podniósł chcąc jakkolwiek wyprostować zgniecenia, z dość marnym skutkiem.
Podczas naprawiania szkód, rzuciło mu się w oczy jednak coś innego.
Kilkadziesiąt jak nie kilkaset pytań, zapisanych na wielu stronach. Różnymi kolorami, o różnych wielkościach i z różnym stopniem nacisku, ale z tym samym znaczeniem.
,,Dlaczego nikt mi nie wierzy?''
W tamtej chwili, również Marley Backerson spisał sąsiadkę na straty.
Zwyczajnie oszalała.
CZYTASZ
Znajdźka //Edmund Pevensie
Fanfiction,, Rodzeństwo Dilver zniknęło pozostawiając po sobie jedynie rozpadający się dom z czerwonym dachem. Zniknęli po cichu, tak jakby nigdy nie istnieli. (...) Emma Dilver, chora schizefroniczka, która zabiła całą swoją rodzinę (...) Szeptali między sob...