Rozdział 6

96 7 6
                                    

     Wraz z końcem wakacji, Alek wyjeżdżał na studia. Miał więc dwa miesiące, by przywrócić Emmie choć częściową sprawność.

     Zaczynali od niewielkich wysiłków. Siadanie na łóżku, próba zgięcia nóg w kolanach.

     Gdy nastał, więc poniedziałek, pierwszego lipca tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego trzeciego, a w DigensTown zawitał lekarz, nie potrafił się nadziwić temu jak młodemu Evansowi udało się przywrócić umysł dziewczyny do względnie poprawnego działania. Jeszcze większego szoku doznał, gdy nastolatka, którą dosłownie miesiąc wcześniej spisał na straty - z trudnością, ale wciąż samodzielnie - potrafiła usiąść.

     Pełnymi zdaniami odpowiadała na jego pytania i cały czas się uśmiechała.

     Nie tylko doktor nie potrafił pojąć tak szybkiego powrotu do zdrowia Dilver. Ludzie szeptali o najprawdziwszym cudzie, a jej brat, mimo iż cieszył się niezmiernie, uważał owy ''cud" za co najmniej dziwny.

     Dlatego też w pewną sobotę zawitał w domu Bakersonów, by dosłownie wytargać z niego siedemnastoletniego Marleya. Dlaczego akurat jego, a nie dwójkę bliźniąt?

     Odpowiedź była prosta - nie było ich w domu, wciąż pozostawali u dziadków. I o ile dziewięciolatek niezbyt przepadał za ich starszym bratem, tak nie mając innych opcji uznał, że ten będzie idealnym kandydatem do wspólnej, samobójczej przygody.

     Krok w krok towarzyszył im rzecz jasna Karmel, bez którego najmłodszy Dilver nigdzie się nie ruszał. Czworonóg w okresie szkolnym nauczony był nawet odprowadzania go do szkoły!

     - Możesz mi powiedzieć z jakiego powodu ciągniesz mnie w południe do kościoła? W dodatku w sobotę! - Wywarczał z niezadowoleniem Bakerson. Blondyn kurczowo trzymał jego dłoń prowadząc na obrzeża DigensTown, a przy tym nie odezwał się ani słowem podczas całej drogi.

     - Za dużo pytań zadajesz. Proboszcz na kazaniu mówił, że za ciekawość w piekle karają.

     - Od kiedy ty słuchasz kazania proboszcza? - Zatrzymał się urażony licząc, że młodszy sąsiad zrobi to samo. Przecenił jednak siłę swoją, a nie docenił tej Dilvera. Bo choć chłopiec był kilka lat młodszy, w porównaniu z drobnym Marleyem, okazał się o wiele mocniejszym przeciwnikiem.

     Wydał z siebie przeciągłe "Ou", gdy pociągnięty do przodu o mało się nie przewrócił.

     - Czy ty możesz choć raz współpracować z czymś co nie jest miotłą?! - Wzburzony Dylan posłał mu palące spojrzenie, a potem ignorując mamrotanie towarzysza, z którego wyłapał jedynie coś o "niewychowanym gamoniu", dotargał go aż pod ogromną, żelazną bramę.

     Wtedy w końcu się zatrzymał i ciężko przełknął ślinę, blednąc na twarzy.

     Bakerson zaprzestał swego monologu, a grymas zastąpił złośliwy uśmiech.

     - Co, pomiocie szatana, tu już się kończy twoja odwaga?

     - Gdybym przyszedł tu sam, dostałbym witką po tyłku. - Zignorował jego pytanie. - Dlatego potrzebne mi jest mięso armatnie, które wejdzie pierwsze i wybada teren. Jakbyś jeszcze nie załapał, ty nim jesteś.

     - Ja?! - Zaplótł dłonie na klatce piersiowej. - Tylko po to mnie ciągnąłeś taki kawał drogi?!

     - Z przyjemności nigdy nie spędziłbym z tobą nawet minuty, Bakerson. - Posłał mu poważną minę, by następnie pchnąć bramę tak, że ta wydała z siebie najstraszniejszy dźwięk jaki kiedykolwiek słyszał.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Mar 30 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Znajdźka //Edmund PevensieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz