Rozdział 5

109 7 5
                                    

     Aleck należał do zawziętych ludzi. Gdy coś sobie postanowił, musiał doprowadzić to do samego końca. Nie przejmował się małymi wypadkami, ponieważ tylko one doprowadzić go mogły do upragnionego celu, a ten, okraszony goryczą porażek, smakować będzie o wiele lepiej.

     Emma wciąż pozostawała zamknięta w swoim świecie - niewielka poprawa i dni, w których potrafiła spojrzeć, odezwać się do kogoś, choć nieliczne, dawały nadzieję na jej powrót.

    Znów, równo o piątej, Alek zjawił się w domu Dilverów. Tym razem nie otworzyła mu jednak pani Dilver, a Dylan, który bez słowa powitania poprowadził go do kuchni. Wyglądał jakby był w złym humorze, ale to raczej nic dziwnego. Znajdował się akurat w takim wieku, że miał prawo przechodzić bunt.

     Otworzył usta, by zapytac o najstarszego z braci, który przecież tego dnia miał się nigdzie nie wybierać, w końcu obiecał to rodzicielce, ale nim choć jedno słowo opuściło jego usta wyprzedził go blondyn.

     - Nie ma go.- Uniósł pierwszy palec w górę.- Nie wiem kiedy wróci. - Drugi palec wystrzelił w górę. - Tak, wyszedł z piękną Mallenną. - Określenie dziewczyny dodał już ironicznie, przy tym nie powstrzymując się od przewrócenia oczami. - Jakoś o dziewiątej.

     Alek uniósł brwi wysoko w górę tak, że te niemalże zetknęły się z ciemnymi lokami opadającymi mu na czoło.

     - O dziewiątej?

     - O dziewiątej. - Złapał za ustawiony pod ścianą stołek i głośno szurając nim o kuchenne płytki przysunął pod szafki. Potem wdrapał sie na niego i sięgnął do półek, które bez pomocy dodającej mu wzrostu, pozostawały nieosiągalne. 

     Stały na nich pudełka, buteleczki i inne przedmioty pomagające w utrzymaniu dobrego zdrowia całej rodziny. No, lub przynajmniej pomagały uśmierzyć ból w przypadku Emmy. Chwycił opakowania pełne białych pastylek, które dzień w dzień, od dwóch lat przyjmowała jego siostra.

    - Thom powiedział mi kiedyś, że robią coś baaardzo ciekawego. - Zeskoczył z drewnianego siedzenia i podszedł do stołu. - Gdy go zapytałem co takiego, zrobił się czerwony i uciekł.

     Evans aż sie otrząsnął na samą myśl tego, co jego kuzyn mógł mieć na myśli. Zrobił głupią minę i wlepił spojrzenie w dziewięciolatka, który jak gdyby nigdy nic szykował leki dla siostry, które podać miał jej właśnie Alek.

     - Ty też jesteś czerwony. - Zauważył w końcu, a jego usta uformowały się w ciekawskim uśmieszku, gdy obok lekarstw ustawił również wysoką szklankę z wodą. - Co takiego robią?

     Nastolatek natychmiast machnął ręką przełykając ciężko ślinę, a potem złapał za tabletki oraz szklankę wody.

     - Gdybym ci powiedział, musiałbyś zacząć codziennie chodzić do kościoła.

     Uśmieszek od razu opuścił twarz chłopca.

     Jeśli było coś czego Dylan Dilver bał się najmocniej to starego budynku na obrzeżach DigensTown, oraz równie starego proboszcza, który kiedyś pogonił go witką. I o ile sama witka nie była aż tak przerażająca - gorszymi rzeczami goniła go choćby Pani Bathord, kiedy to znów deptał jej rosnące przed sklepem stokrotki - tak pokrzywy, w które wpadł podczas ucieczki przed Boskim posłanikiem, jeszcze przez długi czas śniły mu się po nocach.

      Alek czmychnął korytarzem do pokoju Emmy, a Dylan pozostał sam z grymasem na twarzy oraz Karmelem dobierającym sie do pieczonych ziemniaczków, które tego dnia gościły na obiedzie.

     W pokoju nastolatki jak zwykle panował półmrok. Pachniało tam świeżymi kwiatami, które raz w tygodniu Evans przynosił jej do wazonu. Nigdy jednak nie były to żółte róże.

Znajdźka //Edmund PevensieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz