Rozdział 7

128 5 1
                                    

Dobry wieczór, słońca! Od razu chciałabym was przeprosić za miesięczną nieobecność. Byłam jednak przez prawie dwa tygodnie odcięta od społeczności i nie miałam jak pisać. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe, a ja w ramach rekompensaty postaram się jak najszybciej przyjść do was z rozdziałem 8. Teraz jednak zapraszam was na rozdział 7. Komentujcie koniecznie i na końcu dajcie znać jak wam się podobało! Miłego czytania.

                                                                                                                                                 Wasza S.

Maximilian

Obudził mnie dzwonek mojego telefonu, i nie był to mój budzik. Złapałem szybko telefon, i nie sprawdzając kto dzwoni odebrałem. Z głośnika telefonu usłyszałem głos, którego nienawidziłem i którego tak potwornie się bałem za dzieciaka.

Głos, który jest moim koszmarem.

- Cześć Maximilianie – mówi ten przepity głos.

- Czego chcesz? - odpowiadam bez przywitania.

- Chciałam tylko do ciebie zadzwonić, tak dawno cię słyszałam – zaśmiała się tym swoim paskudnym śmiechem.

- Jest środek nocy, co odjebałaś? - pytam. Słyszałem, jak bardzo drżał mój głos. Kurwa. Z jednej strony jestem dorosłym facetem i bez problemu dałbym sobie z nią radę, natomiast rozmawiając z nią czuję się jak ten sześcioletni dzieciak, którym niegdyś byłem.

- Nic nie odjebałam, czego od razu na mnie wrzeszczysz, bachorze?! - podnosi na mnie głos.

- Nie mam czasu na pogaduszki, czego chcesz? - pytam znowu.

- Mam kłopoty – odpowiada po chwili kobieta, której tak nienawidziłem.

- Nie będę cię ratować, ile razy mam ci to powtarzać – siadam wyprostowany na łóżku i czekam na odpowiedź.

- Nie mam na chleb, na życie. Chcą mnie wywalić z mieszkania. Proszę, poratuj mnie – mówi.

- Nie trzeba było ćpać – odpowiadam stanowczo.

- Nie ćpałam! - krzyczy od razu.

- Aha no tak, chlałaś. Powiem ci wielka kurwa różnica – wstaje, żeby przejść się po pokoju, bo nie wysiedzę.

- Czemu posądzasz mnie o coś, co lubię? Czy ja ci kiedyś coś broniłam? - zapytała z wyrzutem.

- Nie no coś ty – odpowiedziałem sarkazmem, którego Monica najwyraźniej nie zrozumiała.

- Synku proszę cię, pomóż biednej matce – powiedziała, a we mnie coś się zagotowało. No co za suka.

- Nie jesteś moją matką. Nigdy nią kurwa nie byłaś. Więc teraz spierdalaj i daj mi normalnie żyć, Monica – odpowiedziałem jej ze łzami w oczach, i kiedy miałem się już rozłączać usłyszałem jak mówi cicho.

- Proszę, synu.

- Jeśli uważasz mnie za syna, to zostaw mnie w spokoju. Daj mi możliwość bycia szczęśliwym. Bez ciebie – mówię i od razu się rozłączam nie oczekując odpowiedzi.

Tej nocy, nie mogłem już zasnąć. Nieważne jak długo bym próbował wyrzucić tę kobietę z mojej głowy, za każdym razem ona wraca. A ja za każdym razem mimo tego, jak bardzo nie chcę, pomagam jej. Nie ważne, jak bardzo przed tym uciekałem i jak bardzo to wypierałem. Ona zawsze była moją rodzoną matką. Już do końca mojego życia zostanie kobietą, która mnie urodziła i trzymała w swoich ramionach kiedy byłem niemowlakiem.

Between Hell And HeavenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz