3. Καιημερα, Płomyku

21 1 0
                                    

Rok szkolny trwał już od niecałego tygodnia, lecz dopiero tamtego dnia miała odbyć się pierwsza lekc ja greckiego.
Łącznie ze mną, w ciemnej sali, siedziało jeszcze kilka innych osób, w tym Mary.
Mało, naprawdę mało, kto wybrał grekę.
Do sali wszedł nauczyciel, niski mężczyzna w podeszłym wieku w beżowej marynarce.
- Czy ktoś z was miał już kiedyś do czynienia z greckim? - zapytał, zasłaniając okna zasłonami.
Nikt się nie zgłosił.
- Czyli zaczynamy od podstaw- wymamrotał, po
czym zaczął zapisywać coś na tablicy. - Na
razie tego nie przepisujcie.
Po chwili skrzypienia kredy, cała tablica była zapełniona wyrażeniami w tym języku.
- Lecimy po kolei. Καλημέρα. Czytamy jako "kalimera". Dzień dobry. Kappa, Alfa, Lambda, Eta, My, Epsilon, Rho, Alfa. No i akcenty. Wszystko jasne? Teraz to zapiszcie.
Wokół słychać było tylko skrzypienie pióra.
- Oprócz tego inne zwroty, wyjdzie za niedługo,
jak się je wymawia... których oczywiście będziemy używać na lekc ji, gdyż najlepszym
sposobem na naukę języka jest rozmowa.
Dobierzcie się w pary!

Automatycznie spoglądam w stronę Mary, a ona kiwa głową.
- I teraz- powiedział donośnym głosem nauczyciel, bo w sali zaczęło się robić coraz głośniej- te wyrażenia będziecie ćwiczyć w praktyce. Do roboty!
Uczniowie odwrócili się w stronę swoich partnerów i zaczęli przeprowadzać te krótkie rozmowy polegające głównie na przywitaniu i zapytaniu o samopoczucie- taki klasyczny przykład pierwszych słów w obcym języku.
- Serio, to tyle? Na razie takie podstawy- narzekała Mary.
- Przecież nie zaczniesz od razu od czegoś trudniejszego! - wykrzyknęłam. - Na łyżwach od razu robisz obroty, czy może uczysz się jeździć prosto? Nie przejmuj się, domyślam się, że jakoś za tydzień będzie trudniej.
Później ćwiczyliśmy kolejne wyrażenia, a równo z wybiciem końca lekc ji, szybkim krokiem wyszłam z klasy i udałam się w stronę biblioteki, która znajdowała się w pobliżu.

Wielkie, dębowe drzwi, lekko skrzypiące, otworzyły się, a tuż za nimi uderzył mnie zapach wielu starych książek, a moim oczom ukazał się papierowy raj. Mimowiednie udałam się na dział z literaturą piękną i klasyczną.
Ten dział znajdował się w samym rogu wielkiej sali o posadzce w kratownicę. Był on również najbardziej zapełniony- łącznie składał się z pięciu dużych hebanowych regałów zapełnionych do granic możliwości. Przy witrażowym oknie tuż obok, stały dwa miękkie fotele i mały stolik kawowy.
Zdjęłam kilka książek, w tym „Dumę i uprzedzenie", którą miałam zamiar przeczytać już dawno, acz do tej pory każde próby z różnych powodów kończyły się fiaskiem.
A na zadanie tygodnia...
... dokładnie, między innymi o to chodziło w nietypowych metodach nauczania.
Zwłaszcza dla oddziału Anthropistís- co z greki miało oznaczać humanistę.
Musieliśmy przeczytać minimum dwie książki tygodniowo i napisać esej na jej temat.
Tamten dzień, poniedziałek, zaczął się właśnie w taki prosty sposób.

"Jest prawdą powszechnie znaną, że samotnemu a bogatemu mężczyźnie brak do szczęścia tylko żony. Jakkolwiek za pojawieniem się takiego pana w sąsiedztwie niewiele wiadomo o jego poglądach czy uczuciach, owa prawda jest tak oczywista dla okolicznych rodzin, że przybysz zostaje od razu uznany za prawowitą własność tej czy innej ich córki."*- zaczęłam czytać w myślach.
W tamtą godzinę przerwy przeczytałam około sto stron, co uznałam za dobry początek.
O godzinie wpół do dwunastej wstałam z fotela i udałam się w stronę biurka bibliotekarki, by móc wypożyczyć wybrane pozycje.
Przede mną w kolejce stał chłopak, którego zobaczyłam na scenie, samego.
Podszedł do lady i niezwykle szybko załatwił, to co potrzebował.
W milczeniu wypożyłam książki, mówiąc tylko krótkie "dzień dobry" i "dowidzenia".
Tuż przy wyjściu wisiała korkowa tablica z rzucającym się w oczy plakatem obwieszczającym nabór do szkolnego koła teatralnego, co przykuło moją uwagę.

Teatr, upragniony teatr, w którym pragnęłam grać od zawsze, do którego również uwielbiałam chodzić na spektakle.
Od dziecka chodziłam z Hellen na wiele różnych przedstawień, choć nigdy nie podjęłam się próby zagrania w jakiejś sztuce.
Nie zmarnuję takiej okazji i będę żyć pełnią życia. - Chętni powinni zgłosić się do panny Ann Williams do końca września- wymruczałam. - Raz się żyje.
***
Na styk udało mi się oddać eseje na temat przeczytanych przeze mnie książek, na ostatnich zajęciach piątkowych.
Nadszedł upragniony weekend i możliwość pójścia na pierwsze spotkanie koła teatralnego.
Podobnie do greki, nie było tu tłumów, zaledwie tuzin uczniów, z czego się ucieszyłam, gdyż lepiej pracowało mi się od zawsze w mniejszych grupach. Wspomniana wcześniej panna Williams była drobną kobietą o blond, kręconych włosach i wielkich okularach z grubymi szkłami, które niezwykle powiększały jej oczy z niebieskimi tęczówkami.
Po krótkim przywitaniu, zostaliśmy zaznajomieni z planem semestralnym i wpisani na listę uczniów.

- W styczniu wystawiamy "Romeo i Julię", także od następnych zajęć zaczynamy ćwiczyć! A teraz ustalmy, kto będzie kim.
Większość roli została przydzielona. Zostałam Martą, opiekunką, "mamką" Julii.
- Zostały tylko role tytułowe!- wykrzyknęła prowadząca. - Hmm, niech pomyślę, to może Julią będzie Adeline.
Spojrzałam w jej stronę i uświadomiłam sobie, że znałam ją z widzenia- wraz ze mną była na pierwszym roku.
Była stosunkowo wysoka i miała włosy w kolorze ciemnej czekolady, a jej cera była naturalnie rumiana. Idealnie nadawała się na tą postać, przynajmniej w moim przekonaniu.
- A jako Romeo weźmiemy, o! Finley, chodź, proszę, stań obok Adeline!
Finley.
Tak miał na imię chłopak ze sceny.
- Teraz, wszyscy idziemy do biblioteki i każdy, jeśli takowego nie posiada, wypożycza tom "Romea i Julii". Ci, którzy go mają, idą do pokoju. Za osiem minut z powrotem w bibliotece, jasne?
Spokojnym krokiem wyszłam z sali, przy okazji szukając kluczy w torebce.

Odnalezioną zgubę przekręciłam w zamku i z regału przy oknie wyciągnęłam książkę, zamknęłam pokój i skierowałam się w stronę biblioteki.
Po drodze spotkałam Finleya.
Podeszłam cicho w jego stronę i szepnęłam:
- Hej- na to słowo lekko się wzdrygnął.
- Rany, przestraszyłaś mnie!- wykrzyknął.
- Przepraszam- odruchowo powiedziałam.
- Nie no, spokojnie- rzucił, bawiąc się palcami. -
Hmmm, skądś cię kojarzę chyba.
- Zaczęłam chodzić na kółko teatralne.
- A to pewnie dlatego... choć nie, czekaj chwilę- na jego czole pojawiła się zmarszczka zamyślenia. - Takie włosy jeszcze wcześniej widziałem- dodał ze śmiechem.
- Przepraszam bardzo! - krzyknęłam, niby obrażona, choć lekki uśmiech pojawił się na mojej twarzy. - Dużo osób ma takie włosy!
- Ależ w tym nie ma nic złego, wręcz przeciwnie, są bardzo ładne, przypominają płomyki. To ciebie zobaczyłem po występie, racja?
Kiwnęłam głową i wzięłam jeden kosmyk włosów do ręki, faktycznie, można sobie tak je wyobrazić.
- Chyba masz rację odnośnie tych włosów. Jestem Audrey- wyciągnęłam rękę. - W zasadzie właśnie odnośnie koła teatralnego podeszłam do
ciebie, gratuluję! Dostałeś jedną z głównych ról!
- A w takim razie dziękuję- uśmiechnął się, przez co zobaczyłam u niego małe dołeczki. - Od zeszłego roku chodzę na te zajęcia, więc panna Williams wie, na co mnie stać. Ty chyba grasz Martę, prawda?
Kiwnęłam głową.
- Domyślam się, że jesteś na pierwszym roku?- spytał, znów przytaknęłam. - Więc.. gdybyś potrzebowała, no wiesz, starszego kolegi, który pokaże ci, co i jak, to mieszkam w pokoju trzysta trzydziestym trzecim.
- Dziękuję- odparłam. - To naprawdę miłe.
- Nie ma sprawy, Audrey. Miło się rozmawiało, ale lepiej kończmy- właśnie w tym momencie przekroczyliśmy prób biblioteki. - Czeka nas teraz dużo pracy.
- Tak, tak, miło było- szepnęłam.
Niedługo później wszyscy zebraliśmy się przy witrażowym oknie, niektórzy zajęli fotele, reszta musiała przynieść sobie pufy. Tak razem zebrani, odczytywaliśmy swoje role.
- Drwi z blizn, kto nigdy nie doświadczył rany**- pełnym emoc ji głosem wykrzyknął Finley.

Czytanie toczyło się dalej, a ja w myślach dopowiadałam kwestię każdej z postaci. Uwielbiałam Szekspira, zwłaszcza tą sztukę, której większość znałam na pamięć. Pilnowałam tylko, by poprawnie odczytać moją kwestię Marty.
Na niebie pojawił się księżyc, a przez okno dotarły do ciemnej biblioteki srebrne promienie. Zakończyliśmy próbę około godziny dwudziestej drugiej.
Finley odprowadził mnie pod pokój.
- Przecież chyba już wiem, gdzie mam pokój- prychnęłam.
- Ale to nie dlatego. Tak ot cię odprowadziłem. Dobranoc, Audrey.
- Dobranoc, Finley.
***

przypisy:
*cytat pochodzi z książki Duma i uprzedzenie Jane Austen
**cytat pochodzi z "Romea i Julii" Williama Szekspira

już zaczęłam pracę nad rozdziałem czwartym!🤍

Hopeless & RomanticOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz