Część 1. Testament

104 11 53
                                    


Draco

Nienawidzę pogrzebów.

Nie ma w tej ceremonii nic, co sprawiałoby, że ludzie powinni chcieć na nią chodzić. Co jest przyjemnego w patrzeniu, jak ktoś spuszcza prostokątne pudełko z ludzkimi zwłokami w ciemny, ciasny dół, podczas gdy inni ludzie, którzy za życia mieli zmarłego w głębokim poważaniu, udają, że ich serca i dusze rozdziera ogromny smutek i żal? Nic. Podczas pogrzebów nie czułem żadnych emocji. Absolutnie. Żadnych.

Zawsze starałem się stawać gdzieś z tyłu, tak, żeby zbyt wielu ludzi nie zauważyło mojej obecności. W ogóle przez ostatnie dziesięć lat mojego życia starałem się, żeby ludzie nie zwracali uwagi na moją obecność, bo, prawdę mówiąc, nie było na co zwracać uwagi. Eks-Śmierciożerca. Syn więźnia Azkabanu. Sługa Czarnego Pana. Może i nie byłem nim z własnej woli, ale łatka, którą przyszyła mi wojna, już na zawsze pozostanie ze mną i miałem tego świadomość. Dlatego właśnie wolałem się nie wyróżniać. To, bądź co bądź, dzień tego gościa w drewnianym pudełku. A właściwie babki.

Ciotki Elizabeth nie znałem zbyt dobrze. Wiadomość o jej śmierci dotarła do mojej matki niecały tydzień temu i od tamtej pory wmawiała mi, że powinienem się pokazać na jej uroczystym, ostatnim pożegnaniu. Nalegała, więc się zgodziłem, nie chcąc sprawiać jej kolejnej przykrości. Wystarczająco wiele wycierpiała z mojego powodu. A ostatnio nie tylko z mojego.

Zamknąłem oczy, gdy ksiądz zaczął mówić coś o wiecznym odpoczywaniu. Sam chętnie bym odpoczął, i to tak naprawdę wiecznie. Jakaś kobieta zaniosła się głośnym płaczem i wtedy poczułem na swoim ramieniu zaciskającą się dłoń matki. Uniosłem powieki i poprawiłem parasol nad naszymi głowami tak, aby chronił ją jeszcze bardziej od deszczu. Pogoda nie rozpieszczała ani nas, ani zmarłej ciotki Elizabeth. Ta baba, która zaczęła przed chwilą wyć, może utopić się w tych zimnych, jesiennych kroplach.

Resztę ceremonii stałem bez ruchu, co jakiś czas słysząc przy swoim boku ciche westchnienia mojej matki, na które od razu reagowałem szybkim sprawdzeniem, czy wszystko w porządku. Ostatnimi czasy robiłem to aż zbyt często, przez co zdarzało mi się obrywać, ale nie mogłem się przed tym powstrzymać. Miałem swoje powody, których ona nie rozumiała albo nie chciała rozumieć. Tak czy siak, wolałem się upewnić.

- Mógłbyś chociaż udawać, że jest ci przykro.

Jej osądzający ton dotarł do moich uszu i mimowolnie uniosłem w górę kącik ust. Oczywiście, że mógłbym, ale tego nie zrobię. Nie mam zamiaru grać, tak jak pozostali. Jako jedyny z tej rodziny, jedyny z tego pokolenia, zamierzałem być prawdziwy do szpiku kości. Nie będę ronił łez za kobietą, którą pamiętam jak przez mgłę.

- Moje serdeczne kondolencje. – Kobieta, która podeszła do nas krótko po zakończeniu ceremonii, niemal od razu zwróciła moją uwagę. Była młoda, wysoka, miała kruczoczarne włosy i wyglądała, jakby właśnie zeszła z sesji zdjęciowej dla Czarownicy. Ale nie była modelką, przynajmniej nic mi nie było o tym wiadomo. Kojarzyłem ją z pracy, czasem zdarzało mi się ją widywać czekającą na wizytę u jednego z głównych bankierów Banku Gringotta. – Jeśli znajdzie pan czas, chciałabym spotkać się z panem na rozmowę – odezwała się ponownie, a moja uwaga skupiła się na niej jeszcze bardziej. – Najlepiej w przyszłym tygodniu, proszę przyjść do mojej kancelarii – wyciągnęła dłoń w skórzanej rękawiczce w moją stronę, podając mi jednocześnie wizytówkę. Chwyciłem ją palcami, odwracając tak, żeby móc zobaczyć, kim jest. Prawniczka. Adelaide McCormick. Wiedziałem, że skądś jeszcze ją kojarzę.

- Czy mój syn ma problemy? – Prawie całkowicie zapomniałem o matce, która wciąż przyczepiona była do mojego ramienia. Panna McCormick uśmiechnęła się słodko, a ja natychmiast pożałowałem, że jesteśmy na cmentarzu i nie wypada mi jej zaprosić na żadną kawę, ani nawet koniak.

Zakazana graOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz