Świeże, burzowe powietrze, które docierało do moich płuc, było jak lekarstwo na wszystkie bóle. Gdybym był sam, pewnie właśnie założyłbym słuchawki i napawał się pięknem przyrody oraz muzyki. Teraz jednak mogłem jedynie podziwiać uginające się drzewa i rozświetlane co kilka sekund niebo. Do uszu docierały grzmoty, szelest liści i nasze oddechy. Mój był spokojny, bez zmartwień, głęboki.
Mój towarzysz próbował mi dorównać. Vasquez brał głębokie oddechy, połączenie z tymi krótkimi. Nie kazałem mu tu siedzieć, robił to z własnej woli. Kurczowo jednak trzymał mnie za rękę, a ja głaskałem jego skórę kciukiem. Niespokojnie spoglądał to na miasto, to na mój profil. Po dzisiejszej akcji, gdzie Pismack podstępem zmusił nas do interakcji, czekałem niecierpliwie do wieczora. Sindacco nie odebrał mnie z truckera, ale po pół godzinie napisał, że wpadnie dzisiaj do mnie.
— Jeżeli chcesz, to wróć do środka, jak się rozpada, to dołączę. — Zapewniłem go delikatnie się uśmiechając.
— Jest okej, zostanę z tobą. — Zbliżył się całując mnie niepewnie w policzek. Jeszcze nie znaliśmy swoich nowych granic.
Oparłem głowę na jego barku, a on owinął ramię wokół mojej talii, przysuwając mnie bliżej.
Dopiero gdy pojawił się w moich drzwiach, gdy byliśmy absolutnie sami, nasze nastawienie do siebie się zmieniło. Dopadła nas tęsknota i ta chęć trwania przy czyimś boku. Szatyn przeprosił mnie poraz drugi, a ja rzuciłem się mu w ramiona wybaczając całą krzywdę. Trzymałem go tak, jakby miał jutro znowu odejść. Prosiłem, by mnie nie zostawił. Opowiedziałem wszystko o czasie, kiedy go nie było, a on obiecywał, że w życiu to się nie powtórzy.
Vasquez był tutaj dla mnie, mimo swojego strachu przed burzą. Doceniałem to bardziej niż kiedykolwiek. Ufał mi, dzielnie mnie pilnując, niczym oddany pies. I chociaż to ja w tej sytuacji głaskałem dodatkowo jego kolano by był spokojny, to czułem opiekę jaką mnie obdarzył. Było mi ciepło na sercu, uśmiechałem się szeroko. Doświadczałem tego na pozór pojebanego uczucia, jakim była odwzajemniona miłość. Moja dusza romantyka chyba tego właśnie szukała. Spokoju przy ukochanym.
Vasquez zaczął szukać czegoś po kieszeniach, a po chwili złapał moją dłoń w swoje. Coś chłodnego, twardego i nawet ciężkiego dotknęło mojej skóry. Rozszerzyłem oczy spoglądając w te jego, lecz mój ukochany jedynie wzruszył ramionami.
Spuściłem wzrok i przyjrzałem się co takiego znajdowało się na mojej ręce. Niewielki bursztyn, który ślicznie błyszczał w świetle szalejącego świata. W środku znajdował się jakiś robaczek. Nie miałem jednak pojęcia co to takiego.
— Trzymałem go przez całą podróż, by go tobie dać. — Sindacco wtulił się w moje plecy i oparł brodę na barku. Ramiona owinął wokół mojego brzucha przyciągając mnie tyle, ile był w stanie.
— Nie było cię jebane pół roku i przywiozłeś mi...kamyczek? — Zmrużyłem oczy.
— Przypominał mi o tobie. Teraz już jesteś ze mną, więc dłużej go nie potrzebuje. — Ponownie słodko ucałował mnie w policzek i powoli wciągnął na kolana.
Wydąłem dolną wargę przyciskając bursztyna do piersi. Odchyliłem głowę spotkając się z niebieskimi tęczówkami.
— Chciałbym, żeby było tak jak dawniej. — Jedną dłoń ułożyłem na jego policzku.
— Będzie, obiecuje to. — Przycisnął mnie mocno do siebie.
— Przysięgam, że jak jeszcze raz mnie zostawiasz, to cię znajdę i zadbam by to były najgorsze chwile w twoim życiu. — Zagroziłem całkiem poważnie.
— Zrobisz ze mną co chcesz. — Kiwnął głową i złapał za moją brodę znacząco się zbliżając. — Mogę?
Bez zawachania kiwnąłem głową. Potrzebowałem tego bardziej niż tlenu. Spotkaliśmy się w słodkim pocałunku wylewając całą naszą tęsknotę.
A bursztyn zajął miejsce pod moją poduszką, by towarzyszyć mi każdej nocy.
W końcu byłem spokojny.
580 słów
Kontynuacja do akcji z 2 sierpnia i kolejne sierpniowe blachary.
CZYTASZ
Speedo parenting issues ~short shots~
FanfictionPamiętnik Speedo. W życiu nie przyznałby się do jakichkolwiek swoich problemów. Nie przyznawał się nawet do swoich rodziców, byli obcymi. Nie doznał od nich miłości, opieki i troski. Nic więc dziwnego, że czułe gesty wpływały na niego wyjątkowo mocn...