Zrozumienie (Vasquez)

397 44 5
                                    

Nie myśl o tym, do cholery! Mój umysł miał być daleko stąd

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Nie myśl o tym, do cholery! Mój umysł miał być daleko stąd. Miałem krzyczeć i piszczeć, skupiając się na dużych dłoniach, które oplatały moje ciało. Zamiast tego bolało, nie potrafiłem wpaść w wir igraszek. Vasquez prawdopodobnie musiał to wyczuć, ponieważ trochę niepewnie zaprzestał naszej typowej gry wstępnej. Czułem, że próbował na mnie wpłynąć w inny sposób. Niestety nic nie chciało działać, za co byłem na siebie wkurwiony.

— Albert? — Sindacco na moment przestał, by spokojnie oprzeć się na mojej klatce. Obserwował mnie tym swoim topniejącym spojrzeniem, co ściągnęło mnie jeszcze niżej.

Wplątałem palce w jego włosy próbując wydobyć z siebie jakiekolwiek sensowne zdanie. Chciałem mu przekazać, że to nie w nim jest problem, a we mnie. Jednocześnie chciałem się wygadać o całej dziwnej sytuacji, która mnie dziś dopadła i wyrzuć z siebie wszelkie złości. Było tego jednak za dużo bym mógł uformować logiczne zdania.

— Nie rozumiem. Myślałem, że chciałe-

— Chciałem. — Wybełkotałem, zaciskając pięść na jego przydługich włosach. — Przepraszam, dzisiaj się nie nadaje. — Tyle potrafiłem powiedzieć zanim moja ciężka głowa opadła na poduszki.

Vasquez zszedł ze mnie, przez co odzyskałem swobodę ruchu. Zawstydzony przewróciłem się na brzuch, by schować twarz w poduszce. Nawet nie chciałem wiedzieć jego zawodu na twarzy.

Szatyn ułożył się obok mnie, poczułem to przez ugięcie materaca. Uniosłem delikatnie wzrok, by zobaczyć co robi. Leżał bez ruchu na boku, jego oczy były skierowane na moje ramię, prawdopodobnie obserwował tatuaże, bądź spięte mięśnie. Jego policzki były delikatnie czerwone, a włosy zmierzwione, opadały gdzieniegdzie na poduszkę. Pilnował mnie jak wierny pies swojego właściciela. Jego wyraz twarzy był zmartwiony.

— Odkąd wróciłeś dziwnie się zachowujesz. Co się stało? — Jednym ruchem ręki przyciągnął kołdrę i okrył mnie nią całego.

Zmrużyłem oczy chowając się trochę pod miłą pościelą. Ta jednak nie potrafiła sprawić, bym zniknął. Vasquez na ten ruch przysunął się bliżej. Nasze nosy delikatnie się stykały, a jego dłoń powędrowała na moje plecy. Również przewróciłem się na bok, by móc się skulić. To był instynkt, zawsze tak miałem, kiedy dopadał mnie strach.

— Po prostu nie wiem co myśleć o jednej sytuacji. — Westchnąłem wtulając się w niego. Ciepło które dawał, sprawiało, że chciałem zasnąć.

— Słucham. — To jedyne co powiedział, objął mnie mocno ramionami sprawiając, że czułem się wyjątkowo bezpiecznie.

— Pamiętasz jak mówiłem ci o moim ojcu? — Podniosłem głowę by spojrzeć na jego twarz. On się schylił przez co nasz wzrok się spotkał. Przytaknął mi skinieniem, więc kontynuowałem. — Mam wrażenie, że go dzisiaj spotkałem. — Na samo wspomnienie mężczyzny w drogim samochodzie aż się skrzywiłem.

Wyjeżdżałem wtedy z warsztatu. Mój samochód piękne prezentował się na drodze, był naprawiony i świeży po myciu. Patrzyłem na ludzi, którzy zwrócili na mnie uwagę. Na jednej osobie skupiłem się bardziej. Znajoma twarz, a jednocześnie tak obca. Zaledwie minął mnie na skrzyżowaniu.

— Czemu tak myślisz? — Zapytał widocznie zmartwiony.

— Ten facet miał tak podobną twarz do niego i patrzył prosto na mnie. Wyglądał, jakby znalazł to, czego szukał. Odjechałem i pojeździłem trochę po mieście, by go zgubić. Od razu zniknął. — Po moich słowach skupiłem się na dłoni Vasqueza, która sunęła w górę mojego ciała.

— Jeżeli to rzeczywiście był on, myślisz, że mógł przyjechać z kimś? — Jego palce dotarły aż do końcówek moich włosów.

— Starałem się rozglądać, ale te auta już zaczynały mi się mylić. Nawet nie wiem już co za mną jechało. — Mruknąłem żałośnie. Byłem zły na siebie za słabą pamięć. To były w cholerę ważne informacje.

— A samochód twojego ojca? Może przypomnisz sobie coś szczególnego? — Cierpliwie głaskał mnie po włosach czekając na konkrety. W mojej głowie za to była pustka.

— To był Range Rover z srebrnym lakierem. — Odnalazłem w pamięci rozmazany obraz sytuacji. — Czemu właściwie o to pytasz? — Uniosłem wzrok i wyciągnąłem rękę, by móc położyć ją na szyi starszego.

— Ty uważaj na takie samochody, a ja spróbuję się dowiedzieć kto jest jego właścicielem. Nikt nie będzie straszył mojego chłopaka w biały dzień. Tylko ja to mogę robić. — Szeroko się uśmiechnął na co cicho się zaśmiałem.

— Nie boje się, to po prostu niekomfortowe kiedy najprawdopodobniej twój własny ojciec cię śledzi. — Oparłem policzek na poduszce na tyle blisko ust ukochanego, że czułem na czole jego oddech. — Szczególnie, że nie mamy kontaktu od mojego wyjazdu.

— Będę cię pilnować, nie martw się. — Ucałował mnie delikatnie w czoło i pozostał już w tym miejscu.

— Przepraszam za dzisiaj, chciałem wyładować na tobie emocje, a skończyłem jak pizda. — Musiałem się przyznać bez bicia. Zaciąganie szatyna do łóżka tylko dla moich własnych zachcianek było egoistyczne.

— Wszystko jest okej. Nie czuję się wykorzystany. — Zachichotał. — Też nie miałem dzisiaj ochoty. — Pociągnął delikatnie za moje okulary, trochę się podniósł, po czym położył na mnie. Dzięki temu położył moje szkła na półce. Ja za to wypuściłem zduszony wydech kiedy ciężki mężczyzna cały swój ciężar skupił na mojej klatce.

— Złaź! — Warknąłem wywołując jego śmiech.

— Ani mi się śni, kiedyś mi powiedziałeś, że wcale nie jestem ciężki. — Zmienił nieznaczne swoją pozycję, by jego głowa opierała się na mojej klatce, mogłem wziąć oddech, aczkolwiek teraz reszta mojego ciała była zgniatana.

— Nie chciałem, żeby zrobiło ci się przykro. — Mruknąłem. Uśmiechnął się, więc wyczuł mój sarkazm. — Przytyło ci się od tych trasek twoich. — Prychnąłem. — I na dodatek się starzejesz. — Przeczesałem jego niesforną grzywkę przez co wydostałem na światło dzienne parę siwych kosmyków.

— Będę siwy jak wy wszyscy, nie widzę problemu. — Mój chłopak nie wydawał się tym przejmować, właściwie było mu całkiem do śmiechu.

Zaśmiałem na jego słowa i przymknąłem oczy. Ten dzień był męczący. A przynajmniej dla mojej psychiki. Sindacco chyba to zauważył, bo powoli się ze mnie zsunął. Oczywiście nadal częściowo na mnie leżał, lecz teraz było to wygodne dla nas obojga.

— Sądzę, że idziemy spać.

— Czytasz mi w myślach. — Uśmiechnąłem się do niego delikatnie i naciągnąłem na nas kołdrę.

Mogłem spać spokojnie

Mogłem spać spokojnie

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

937 słów

Leżało w roboczych gdzieś od początku Spoiler Brata :')

Speedo parenting issues ~short shots~ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz