Od rana błądziłem po Los Santos próbując znaleźć miejsce dla siebie. Byłem zmęczony, lecz powrót do łóżka nie wydawał mi się korzystny. Póki byłem w miejscu, gdzie ktoś mógł mnie zobaczyć, musiałem trzymać się w kupie.
W środku się jednak rozpadałem. Wzięło mnie na wspominki, a piosenki na playliście przypomniały o bliskich mi osobach. Nie było ich wiele, ale oddałem im całe moje serce. Całego siebie i cały mój czas. Warto było, śmiało mogłem to powiedzieć. Dobre wspomnienia zawsze tworzyły uśmiech na mojej twarzy i gdyby mógł cofnąć czas i przeżyć to jeszcze raz, bez wahania bym to zrobił.
Być może był to mój głupi tok myślenia. Mogło tak być, ale wcale nie musiało. Czy byłem kogoś ulubioną osobą? Naprawdę chciałbym, by tak było. Podczas gdy ja kochałem nad życie, ktoś mógł mnie postrzegać po prostu jako towarzystwo. Bo nie odpuszczałem ani jednej chwili, którą mogłem z nimi spędzić. Mogłem brać srogie nadgodziny, poszukiwać rzeczy do napadów, czy przyjeżdżać w każde wskazane miejsce. Byle spędzić razem czas.
Vasquez i Carbo odeszli z mojego życia. Przybiłem już pieczątkę na tym etapie mojej egzystencji, by teraz znaleźć się w tej sytuacji. Samemu w samochodzie, niedaleko centrum. Głowa bolała mnie od natrętnych myśli i braku snu, moja twarz też nie wyglądała najlepiej. Dłonie mi się trzęsły od kolejnego energetyka, którego nie zapiłem chociażby wodą. Moje dłonie nie były w stanie złapać kierownicy w pewny chwyt. Niby wiedziałem że kieruje, a jednak czułem się, jakbym był daleko stąd.
Musiałem się zatrzymać dla własnego bezpieczeństwa. Z resztą i tak musiałem zatankować, ostatnie mile pokonałem na oparach.
Wyjście z samochodu było cięższe niż myślałem. Mój pojazd był wyjątkowo niski, tak samo jak siedzenie. Najchętniej wytoczyłbym się na ziemię, ale jednak zdobyłem trochę siły na powolne wstanie na nogi. Trzymałem się dachu czując, jak drżą mi nogi. Naprawdę powinieniem zatrzymać się gdzieś na dłużej...
Nie spiesząc się zabrałem pistolet i wsadziłem go do baku. Ociężale oparłem się jednym bokiem o karoserię. Przymknąłem oczy czekając, aż benzyna wypełni zbiornik.
— Speedoooo!
Aż zapiszczało mi w uszach. Gdy się odwróciłem, mój obraz się rozmazał, ale szybko rozpoznałem kto podąża w moim kierunku. Nylan tankował dosłownie obok, a ja tego nie zauważyłem.
— Boże, wyglądasz jak gówno. Spałeś w tym tygodniu? — Powiedział to prześmiewczo, ale nie był daleko od prawdy. Była środa, a mój ostatni sen zakończył się gdzieś późnym poniedziałkiem.
Kiwnąłem głową wyciągając pistolet i odkładając go w odpowiednie miejsce. Przycisnąłem kartę do czytnika płacąc na miejscu.
— Jakiś niemrawy się wydajesz. Jesteś chory? Powinieneś wracać do łóżka.
Czarnowłosy wypluwał z siebie słowa w takim tempie, że zanim zdążyłem zrozumieć co powiedział ten już kończył swój monolog.
— Nie jestem chory. — Słabo się uśmiechnąłem, by go uspokoić. Nie było takiej potrzeby, by ktoś się martwił.
CZYTASZ
Speedo parenting issues ~short shots~
FanficPamiętnik Speedo. W życiu nie przyznałby się do jakichkolwiek swoich problemów. Nie przyznawał się nawet do swoich rodziców, byli obcymi. Nie doznał od nich miłości, opieki i troski. Nic więc dziwnego, że czułe gesty wpływały na niego wyjątkowo mocn...