Metro // Lestappen

467 25 50
                                    

   Zapach stęchlizny otaczał nas z każdej strony. Moje przemoczone buty przyprawiały mnie o białą gorączkę. Wciąż jednak czekałem z Charlesem aż jego metro przyjedzie. Na stacji podziemnej byliśmy tylko my. Nasze oddechy synchronizowały się ze sobą, a kiedy jeden zwalniał drugi również. Spojrzenia wodziły po najmniejszych detalach stacji. Spoglądałem na graffiti na ścianie tuż przed nami. Spoglądałem na śmieci pozostawione przez podróżujących; porzucone puszki po piwach czy coli były najnormalniejszą częścią takich miejsc. Spoglądałem na skupioną twarz Charlesa, który od dłuższej chwili opierał się o filar podtrzymujący dach podziemi.

   Pasek trzymający gitarę elektryczną Charlesa przerzucony teraz był przez jego ramię. Wrzynał się w jego skórę więc ten musiał co chwilę go poprawiać. Spokojne ruchy bruneta zapewne nie przykuły by uwagi zwykłego człowieka.
   Ja natomiast uwielbiałem przypatrywać się jego niedoskonałością. Jego palce były całkowicie poranione od gitary elektrycznej, na której teraz grał codziennie po kilka godzin. Oczy podkrążone od braku snu, skóra sina od ilości zmartwień. A brązowe włosy roztrzepane w każdą stronę świata.

   Charles pozostawał cicho. Jak zawsze.

   Charles uwielbiał ciszę. Ale jednocześnie bał się jej. Bał się usłyszeć coś złego, więc zazwyczaj zagłuszał innych swoją grą na gitarze. Potrafił założyć w połowie kłótni słuchawki i zniknąć w swoim pokoju pokazując jasno, że nie mają o czym rozmawiać. Prawdę mówiąc Charles uwielbiał zachowywać się jak rozwydrzone dziecko. A szczególnie, kiedy czuł się zagrożony.

   Cisza w towarzystwie Charlesa oznaczała zaufanie. Albo skrajne załamanie.

   Wiedziałem jednak, że tym razem to oznaka zaufania ze strony Leclerca. Charles po raz pierwszy podczas czekania na metro nie założył słuchawek albo uciekł na drugi koniec peronu. Tym razem trzymał się wyjątkowo blisko mojej osoby i nie wyglądał na przestraszonego jakby miał za chwilę poznać samego diabła.

   Charles był popaprany.

   Charles był osobą zagubioną i delikatną w każdym tego słowa znaczeniu. Jednak przy okazji był bezuczuciowym dupkiem, który cholernie często ranił mnie czy resztę ich zespołu. Charles bał się bólu, więc ranił wszystkich innych zanim oni to zrobią.
   Ktoś nazwałby go pieprzonym idiotą i dupkiem. Ktoś nazwałby go kimś inteligentnym i dbającym o siebie.

   Ja jednak nazywałem go diabłem.

   Charles był cholernie słodki, kiedy tylko potrzebował taki być. Uwodził, a potem jakby nigdy nic ranił. Czerpał z tego cholerną przyjemność, a łzy innych były dla niego pożywieniem. Uwielbiał patrzeć na innych uciekających z płaczem po tym jak rozkochał ich w sobie.
   Dla bruneta to było jak pieprzona zabawa.

   Nie interesowały go konsekwencje. Żył chwilą raniąc każdego kto w jakikolwiek się do niego zbliżył.
   Potrafił dla zabawy przypalić ci skórę zapalniczką samochodową.

   — Zawiń w bandaż palce jak wrócisz do domu

   — Max nie zachowuj się jak moja matka.

   — Dla takiego dzieciaka jak ty to przydałaby się żyjąca matka — Odgryzłem się z delikatnym uśmiechem. Brunet posłał mu mordercze spojrzenie.

Formula 1 being chaotic || one shotyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz