Rozdział 1

715 28 27
                                    

- Polska, gratuluję - odezwał się mój szef podając mi rękę którą uścisnąłem - od teraz zostajesz nowym szefem całego oddziału - zacząłem się szczerzyć - ba! Przejmujesz firmę!

Stałem przed Unią Europejską dalej trzymając jego rękę i intensywnie nią machając. Już ten German i ta Franca nie będą mieli tak łatwo, wszstkich ich pozwalniam.

Moją dziką fantazję przerwał czyjś krzyk, bardziej damski pisk w zasadzie. Gwałtownie uniosłem głowę obracając energicznie leniwymi oczami skanując pokój

- Polska! No w końcu wstałeś - odezwała się Litwa uchylając drzwi do pokoju - mordo, przespałeś budzik.

- A za to ty przerwałaś mi w zwalnianiu kogoś - przetarłem oczy.

- Nah, jak nie wstaniesz w tym momencie to jedynym zwolnionym będziesz ty.

Miała rację. Była 6:57, co prawda do pracy mam jeszcze godzinę, ale jestem typem tych co robią wszystko trzy razy wolniej przez co muszę wstawać półtora godziny od 8:00.

Niechętnie wygrzebałem się z łóżka i przeciągam się przy okazji odsłaniając okno, tylko i wyłącznie żeby dostać plaskacza od słońca. Szybko zamknąłem oczy i po omacku zacząłem szukać szafy.

- Lengyelország!! - krzyknął Węgry z dołu - śniadanie.

- Tsa, dzięki - odpowiedziałem mu też krzykiem i zacząłem szperać w szafie by skompletować wymagany w pracy strój.

Ale ni chuja nie było mojego czerwonego krawatu.

- Czemu to zawsze krawat - westchnąłem - LITWAAAA.

- Słucham, czego dusza pragnie - powiedziała wkładając głowę między drzwi, nie podobał mi się jej uśmieszek.

- Oddawaj krawat - spojrzałem na nią z pod brwi.

- Jest w praniu - weszła do pokoju i oparła się o ramę drzwi - no wiesz ta plama od musztardy nie zejdzie tak łatwo.

- Aha no dzięki - wkurzyłem się na Litwę, gdyby nie to że uznała że bitwa na jedzenie to dobry pomysł i najlepiej mi o tym nie mówić by tego nie było - Jak będą mnie wyzywać za to, to przysięgam że biorę cię do pracy i ty będziesz się tłumaczyć.

- Zawsze tak gadasz - przewróciła tylko oczami - musisz się pospieszyć nawet się nie ubrałeś a już jest 7:10.

Znowu miała rację. Cholera. Automatycznie przyspieszyłem ruchy. W zasadzie już połowicznie się pogodziłem ze spóźnieniem. Ale no wiecie, nadzieja umiera ostatnia nie?

Ekstremalnie pośpiesznie wszedłem do łazienki o mało nie wyrywając drzwi no ale trudno, naprawi się w razie czego. Wsumie ja nie ale Węgry już tak.

Szybko chwyciłem szczoteczkę do zębów, chyba nawet nie moją. Nałożyłem trochę pasty i mocno zacząłem szorować. Lekko za mocno i mi zaczęła lecieć krew z dziąseł.

Odłożyłem szczoteczkę i chwyciłem grzebyk, czesząc sobie moje bujne białe kudły. Na koniec puściłem do siebie oczko w lustrze i popędziłem do salonu przy okazji zapinając białą koszulę na ostatni guzik.

- Jezu Lengyelország, może jeszcze się wyrobisz - zachichotał Węgier.

No mi do śmiechu nie było.

Spojrzałem na zegar wiszący centralnie nad głową sprzątającego brata. 7:45, nie no jak się spóźnię to przynajmniej nie aż tak, jak poprzednio.

Wsunąłem połowę śniadania, bo więcej bym nie zdążył i podszedłem do stolika by wziąć moją torbę z wszystkimi ważniejszymi dokumentami i skierowałem się do altany. Postawiłem torbę na podłodze, przyklęknąłem i założyłem białe adidasy czy tym podobne. Wstałem i wykrzyknąłem na pożegnanie rodzeństwu

- Narka Litwa, papa Węgry

Ale zanim zdążyłem usłyszeć odpowiedź wyszedłem na klatkę i przekluczyłem drzwi. Podreptałem po schodach na parter i do wyjścia. Była wiosna i jeszcze czasem wiały chłodne wiaterki. Przeszedł mnie szybki dreszcz i truchtem pobiegłem do auta.

Na drodze do pracy nie było większych komplikacji drogowych, co nie zmienia faktu że jak podjechałem pod budynek firmy była 8:20. No i zajebiście, już słyszałem w tym dziwnym megafonie *Polska proszony do gabinetu Unii Europejskiej*. Zaśmiałem się sam do siebie i zaparkowałem moje szare Subaru. Jak oddaliłem się od niego usłyszałem tylko symboliczny dzwięk zamykania.

Nie dość, że już byłem mentalnie wkurwiony to jeszcze te elektryczne obrotowe drzwi przyjebały mi w morde.
Mega. Przy drugiej próbie jednak wszedłem z sukcesem między obracające się ciągle wredne drzwi. Pracowałem na szóstym piętrze z ośmiu. Na niższych były wszyscy konsultanci, na tym co ja normalni pracownicy, na siódmym lizusy a na ostatnim sam jegomość Unia Europejska. Tak się poddałem że już chciałem jechać odrazu na piętro Unii, ale w sumie to jagby chciał mnie u siebie to dał by komunikat przez ten śmieszny megafon gdy tylko wszedłem do windy, no na szczęście tak nie było. Jakkolwiek zadowolony nacisnąłem szóste piętro.

Gdy tylko winda się otworzyła, jak najszybciej podbiegłem do mojego biura, no bo może nie zauważą jak biegnę. Może wogle się nie zorientowali ze mnie nie ma i może ujdzie mi to na sucho.

Gdy otworzyłem drzwi a po tym oczy zauważyłem że przy moim biurku, na moim krześle siedzi sam jegomość Unia Europejska, ręce miał ułożone w tak zwaną piramidę i położone na stole. Lekko się wzdrygnąłem jak zobaczyłem jak patrzy na mnie spod brwi.

- Rzeczpospolita Polsko - aż mnie ciarki przeszły jak wymówił moje pełne imię.

- Tak? - dalej zdyszany od biegu stałem w ramie drzwi.

- Znowu się spóźniłeś.

Ja jebie, serio? Nie gadaj.

- Ja najmocniej przepraszam - podszedłem do biurka i odłożyłem torbę na której zostały odciski mojej spoconej ręki.

- To już drugi dzień w tym tygodniu - zauważył i lekko podniósł głowę - jeszcze raz, a będę musiał z tobą poważnie porozmawiać na ten temat.

- Jasne przepraszam - zwiesiłem głowę - to już się nie powtórzy.

- Mam taką nadzieję - szef wstał i pokierował się w stronę wyjścia - wyśle kogoś, kto przyniesie ci twoje dodatkowe papiery.

Unia Europejska dodał i zamknął za sobą drzwi. A no tak, za każde pięć minut spóźnienia jest dziesięć dodatkowych kartek. Absolutnie bomba.

Obszedłem stół i usiadłem w fotelu stukając nerwowo palcami o białe drewno. Gdy przestałem myśleć jak ja do cholery ogarnę dodatkowe czterdzieści papierów sięgnąłem po torbę i zacząłem szukać telefonu, by już uprzedzić rodzeństwo że raczej za szybko nie wyjdę z tego przeklętego więzienia.

Poluś do grupy Rodzinka

Poluś: Mordziaki ja za szybko nie wyjdę bo spóźniłem całe jebane 20 minut

Węgierek: Ajajaj już myślałem że się wyrobisz powodzenia życzę

Litawinka: Chcesz coś ze sklepu?

Poluś: Tymbarka, przywieziesz mi go?

Litawinka: Spoko za jakieś 30 minut będę :)

No i wszystko ustawione, durno zrobiłem ze śniadania nie spakowałem ale lepsze czterdzieści papierów niż sześćdziesiąt.

Nie Wierzę W Miłość [GerPol] PORZUCONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz