rozdział 3

445 27 34
                                    

Grubo po 23 zajechałem do domu, nie dość że strzeliłem sobie krótką drzemkę w biurze to Węgier zadzwonił do mnie na granicy wytrzymałości, że skończyła mu się papryka, i jakieś inne przyprawy które używał do swoich magicznych potraw. Więc przez to że jetsem takim dobrym bratem objechałem pół miasta tylko żeby mu je znaleźć. Przysięgam, jest starszy a zachowuje się jak dziecko.
I teraz przez typa się nie wyśpie, albo co gorsza spóźnię, czego nie chce. Konsekwencje są dla mnie bardzo nie korzystne, bardzo.

W zasadzie to marzyłem o czterech rzeczach:
1. Wyspanie się.
2. Mniej pracy, najlepiej wogle.
3. Żeby ten German zniknął.
4. Porządnej imprezy.

Ale na mój nie fart, żaden nie mógł się ziścić, no i co teraz?

Zrezygnowany odkluczyłem dom, tylko żeby zobaczyć, a dokładniej nie zobaczyć, że wszyscy śpią. Znowu to samo. Szłem niemal na palcach żeby ich nie obudzić. Naprawdę szybko wskoczyłem pod prysznic i ogarnąłem wszystko co mi pozostało.

Jednak nawet po tym jak położyłem się w piżamie, cały umyty i pachnący, nie mogłem zasnąć. Może to dlatego, że ostatnią rzeczą, jaką jadłem było śniadanie w dodatku nie całe, chyba że jeszcze Tymbark się liczy.

Wstałem więc po cichu ale na cholerę, musiałem się poślizgnąć na schodach. Przeszła po mnie ta szybka fala gorąca puki nie złapałem się przesadnie mocno poręczy, dopiero puzniej przeszedł ten zimny nieprzyjemny dreszcz. Na szczęście przeżyłem to, cokolwiek się stało i zacząłem ostrożniej iść do kuchni.

Otworzyłem lodówkę żeby szybko coś sięgnąć, co nie narobi hałasu i co  bezpośrednio można zjeść bo nie chciało mi się nic robić. Szybkim ruchem wyjąłem gratkę, i szukałem przy zlewie czystej łyżki. Chociaż, po smaku myślałem że jest po terminie, i tak ją zjadłem. Ile razy mi się tak zdarzyło, i dalej żyje i byłem zdrowy.

Prędko zjadłem jogurt i odłożyłem brudną łyżke do zlewu, rano ją ktoś umyje, wyrzuciłem puste opakowanie do śmietnika i ostrożnie udałem się do góry. Tym razem naszczęście się nie potknąłem ani żadne nieszczęście mi się nie przytrafiło, co często się nie zdarza.

Wróciłem do łóżka i okryłem się lekko kołdrą. Na samą myśl o piątku mnie mdliło. Z jednej strony fajnie, bo zaczyna się weekend ale albo Unia, albo ktoś inny lubi mnie przetrzymywać po godzinach przez co tracę połowę wolnego dnia na durne papierki, wypełniając je ręcznie, gdy dobrze wiem że mógł by to zrobić komputer. Mam nadzieję że jutro się nie spóźnię.

***

Naszczęście tym razem wstałem, tak jak powinienem więc miałem wystarczająco czasu żeby porobić wszystko na spokojnie, nie to co wczoraj.

Zadowolony z siebie wygramoliłem się z mojego jakże ciepłego i wygodnego łóżeczka. Ważne jest to, że dzisiejszy humor mam lepszy niż wczoraj. Może jednak wyjdę wcześniej z pracy tym razem.

***

Gdy zajechałem pod firmę była 7:52, naprawdę nie jest źle. Ale jednak gdy zobaczyłem i przypomniałem sobie co mnie czekało już mi nie było tak wesoło. Powlokłem się do obrotowych drzwi, uważając żeby tym razem od nich nie dostać, nie chce powtórki. Doszedłem do windy i zacząłem intensywnie wciskać przycisk wybierający szóste piętro. Myślałem jedynie ile tym razem będzie pracy, i czy dam radę, oraz czy ktoś przypadkiem nie wyprawia imprezy z okazji weekendu. Miło by wsumie było, można by się rozerwać czasem. Gdy tylko winda dowiozła mnie na odpowiednie piętro i otworzyła swoje drzwi, wyszedłem z niej. A ona dziwnie szybko pojechała na górę, ale nie zwracając zbyt dużej uwagi na windę, która już zresztą miała swoje lata i mogła świrować. Podszedłem do swojego biura, miałem koszmar po wczoraj, Unia mnie przeraża, zwłaszcza jak mówi mi moim pełnym imieniem którego nie wiele zna.

Nacisnąłem klamkę i gdy wszedłem, zamknąłem drzwi za sobą i rozgościłem  się u siebie. Wyjąłem telefon by zobaczyć, czy tym razem włosy mi się ułożyły, i przy okazji poprawiłem krawat. Naszczęście plama zeszła więc Litwa ma szczęście, gdyby zobaczyła szefa nieźle by się zesrała.

Gdy zacząłem rozpakowywać resztę torby, ktoś zapukał do drzwi, a moje serce w tym momencie stanęło.

- P-proszę.

Proszę żeby to nie był German, mam za dobry humor żeby go teraz widzieć.

Naszczęście, do mojego biura przyjaźnie wszedł Czechy. Jest moim dobrym przyjacielem. Niestety rzadko gadamy, bo często nie mam siły przez pracę.

- Ahoj Polsko! - wszedł i usiadł mi na pustą część stołu.

- Cześć Czechy - pochyliłem się i oparłem łokciami o biurko - dawno cię nie widziałem, jak tam u ciebie?

- Dobrze - wsumie mnie to zaskoczyło - mam ostatnio przyjemne papiery i kończe dość szybko, w dodatku dawno nie widziałem Niemca.

Zazdrościłem mu, i to bardzo. Nie podoba mi się to że ja mam całkiem na odwrót.

- Naprawdę? - powiedziałem zdziwiony - ja mam całkiem na odwrót, kończyłem wczoraj o 22:00, miałem taki nadmiar pracy, i do tego widziałem się z Niemcami o wiele za dużo.

- Przykro mi bracie - Czechy spojrzał na mnie przepraszająco - nie powinno tak być.

- Właśnie, poczułem się dogłębnie zdyskryminowany, to że nie jestem najpunktualniejszy już wiem, mogą przestać dokładać mi roboty.

Nie będę kłamał, było mi smutno czemu szef jest tak przeciwko mnie i chce mnie całkiem tutaj uziemić?

- Jeszcze raz, szkoda - Czechy wstał - muszę już iść, powodzenia Polska - wyszedł i puścił mi oczko w znaczeniu "dasz radę".

Znowu zostałem sam z tymi cholernymi papierami, kusi mnie żeby zabrać je i po kolei gnieść je albo pisać całkiem głupoty, bo nie muszą dowiedzieć się że to byłem ja.

Ale jednak zdrowy rozsądek mówił mi "nie nie Polska, rób to co właściwe, dobro zawsze wraca!", tyle razy ile sobie to powtarzam, nigdy nic do mnie nie wróciło.

Z mojego zamyślenia i wmawiania sobie tego wyrwało mnie pukanie. Pewnie to Czechy, może coś zostawił albo zgubił.

- Zapraszam - przestało mi się podobać powitanie "Proszę" czasem trzeba coś zmieniać. Zwłaszcza że to Czechy, on zawsze u mnie był mile widziany.

Jednak, o cholera, to nie był Czech.

- Guten Morgen, Polen - odezwał się Niemiec otwierając drzwi na oścież, tak jak zawsze.

Nie powiem, że nie byłem zaskoczony. Bo byłem, czego on może chcieć.

- Dzień Dobry Niemcy - usiadłem wygodniej - co cię tu sprowadza?

Udawałem nie zdenerwowanego, jagby mnie nic nie obchodziło. A tak naprawdę to już dostawałem kurwicy.

- Przyszedłem sprawdzić czy masz dobre papiery - obszedł biurko i stanął po mojej lewej stronie blisko mnie- dzisiaj ktoś je.. pomieszał.

- Dobrze Niemcy - już się odsuwałem, żeby ten mógł usiąść.

- Nie musisz wstawać - spojrzał na mnie kontem oka i uniósł brwi spojrzałem na niego o był jagby, zawiedziony?

- Dobrze Niemcy.

Już zacząłem się powtarzać, zaraz się zesram. Chciałem mu coś dogadać bo lekko się zarzenowałem tym że non stop mówię do niego "Niemcy" ale nie chce zostać wykopany z tąd czy coś.

- Zaraz wrócę Polen - powiedział tylko i wyszedł, oczywiście ukradkiem się na mnie spojrzał.

Jak on mi przyjdzie z więkrzą kupą papierów niż mam teraz przysięgam, że przerobie go na jakiś dywan albo wycieraczkę do butów.

Nie Wierzę W Miłość [GerPol] PORZUCONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz