Palermo, Włochy, 21 października 2023, 07:03
Spokojne życie. Tyle mi potrzeba. Nie czuje tego co powinnam czuć. Zabiłam ich. I nie czuję satysfakcji. Żadnej. Ryan Salvareti od wczoraj staną na miejscu ojca. Chciał tego. Władzy. A ja nie mam nic. I o co mu do cholery chodziło. Zostań ze mną. Jak?! Co chciał przez to powiedzieć. Cholerny pajac. Przez niego spać nie mogę. Wczoraj przez dwie godziny siedziałam pod prysznicem zmywając z siebie zapach krwi. Kilka razy też wymiotowałam. Dlaczego tak na to zareagowałam. Chciałam tego. Przez trzy pieprzone lata się do tego przygotowywałam. I co! Nic. Myślałam, że to będzie inne. Na tym przecież polegał mój sens życia! A jak nie? Jak się myliłam.
Wygrzebałam się z pod parzącej mnie już kołdry wstając na równe nogi. Nie, nie nie ma mowy. Głośno stawiając kroki poszłam do kuchni. Wyciągnęłam kubek. I co mam teraz robić. Mam dziewiętnaście lat. Kupa życia przede mną. Co mam robić. Kupić psa? Koty? Boże, nie. Może do pracy mam iść? Albo na studia? Ja zabiłam ludzi. Odsunęłam się od blatu. Boże ja wariuje. Nie! Stop kurwa. Ogarnij się. Jebać kawę.
Znów tupiąc wyszłam na taras. Głośno westchnęłam. Oparłam się plecami o szybę zjeżdżając nimi w dół. Podkuliłam nogi opierając głowę na kolanach.
– Aileen Mendez, panienka pójdzie z nami. – dwóch goryli w garniturach.
– Jebany Salvareti.
***
Szukałem jej. Tyle czasu, a ona sama do mnie przyszła. Od kiedy zobaczyłem ją za tą pieprzoną kanapą szukałem jej. I za nic nie mogłem znaleźć. Dowiedziałem się tylko tego jak ma na imię, nazwisko, kiedy się urodziła i również to, że jej rodzina była problemem dla mojego ojca. Wiedziałem, że jej nie znajdę. Dobrze się ukrywała. Sześć razy urządzałem przyjęcia by na nie przyszła. Na nic. A teraz. Bal maskowy. Proszę bardzo. Wysłałem po nią swoich ludzi. Największych bo podejrzewam, że nie miała by problemu z obezwładnieniem ich. Sama włamała się do domu Mafioza. Sama. I chciała ich pozabijać. A najlepsze jest to, że czułem, że jej się to uda. Wiedziałem, że po to przyszła. Zabić ich. Ale widziałem też w jej oczach coś. Przeraziło mnie to. Zastanawiała się nade mną. Czy mnie oszczędzić. I wciąż żyję. Pewnie jej się miesza teraz. Zabiła ich i już nie ma celu. Nie ma po co żyć. Więc ją przygarnę. Mogę. Będzie mi potrzebna. Potrzebuję ludzi do zabijania a ona ma w tym wprawę. Nic jej nie zaszkodzi. Tak? No jasne. Będzie mi dziękować. Poza tym dostarcza mi nie małą rozrywkę. Charakter to ona ma.
Siedzę w gabinecie ojca. Teraz już moim. Chciałem tego. Nawet sam to planowałem ale nie dałbym rady. Wyręczyła mnie i dostała to co chciała. Ja też. Ale nie mogłem od tak odpuścić kontaktu z nią. Trochę się namęczyłem szukając jej. Po co? Chyba chciałem się dowiedzieć czy dała sobie rade. Zabiła czternaście osób to chyba niezbyt. Skrzywiłem się.
– Stęskniłeś się? Czego chcesz? Powiedziałam jasno, że masz o mnie zapomnieć. – już? Myślałem, że dłużej będzie się szarpać. Odwróciłem fotel w jej stronę. Stała naburmuszona z lekko potarganymi włosami, szarym podkoszulku i czarnych dresach. A ochroniarze obok jej widać, że będą mieli siniaki na twarzy. Poprawia mi humor.
– Chcesz dla mnie pracować?
– Co?! – skrzywiła swoje proste brwi patrząc na mnie z niedowierzaniem.
– Głucha jesteś? Zapytałem czy będziesz dla mnie pracować. Ktoś mnie wkurwi, zabijesz go. Zero konsekwencji, pełny luzik.
– Czy ty jesteś normalny? Oczywiście, że nie! Na łeb upadłeś, co ja jestem?! Zwierze bez uczuć. – oparła dłonie na biodrach.
– Świetnie, zaczynasz jutro.
– O nie, nie do mnie z takimi rzeczami fagasie. Żegnam. – odwróciła się by wyjść za drzwi lecz ochroniarze stanęli jej na drodze. Bez problemu ich wyminęła lecz oni złapali ją za ramiona. Użyłem resztek samokontroli by się nie uśmiechnąć.
CZYTASZ
Destiny Is A Lie
RomanceDestiny#1 Karma jest prawdziwa? Niech będzie. Zemszczę się. Zemszczę się za to co zrobili. Aileen Mendez w swoje szesnaste urodziny była świadkiem tragedii. Tragedii w której Włoska mafia wybija jej rodzinę. Gdyby nie pewien chłopak ona też by nie...