„Huk. Trwa to już czterdzieści osiem sekund. Czterdzieści dziewięć sekund. Pięćdziesiąt sekund.
Krew. Dużo krwi. Luka między kanapą a ścianą robi się co raz mniejsza. Jest mi duszno i niewygodnie.
Minuta i dwie sekundy. Minuta i trzy sekundy.
Piszczy mi w uszach od wystrzeliwanych naboi z karabinów. Ciepłe łzy spływają mi po policzkach. Jeszcze ciaśniej podkulam nogi do klatki piersiowej.
Minuta i piętnaście sekund. Minuta i szesnaście sekund.
Cisza. Mogę odetchnąć. Błogi spokój. Choć głowa pęka mi od jazgotu broni wychylam lekko głowę zza kanapy. Moja rodzina tapla się w czerwonej kałuży. Postawni mordercy z karabinami. A wśród nich chłopak. Chłopak z błyszczącymi brązowymi oczami. Oczami które patrzą się na mnie. Takie piękne. Głębokie.
Zabije mnie? Zostanie po mnie czerwona kałuża? Czy chce tego?– Policja się zbliża. Ktoś usłyszał strzały. – chłopak o czekoladowych oczach odrywa ode mnie wzrok. Nie zabije mnie? Dlaczego to powiedział?
– Daj spokój Ryan. Lorenzo wszystko uciszy. – Mordercy.
– Mendez!
– Przez taką ilość trupów ojciec może mieć problemy. Zwijamy się."
– Aileen, obudź się.
Gwałtownie wciągam powietrze którego mi brakowało w płucach. Automatycznie się nim duszę. Kaszlę. Pot spływa mi po czole i plecach. Obraz mi się zamazuje. W kącikach oczu zbierają się łzy. Ktoś jest obok mnie. Przewracam się na bok próbując zapanować nas swoim nierównym oddechem.
– Spokojnie. To tylko sen. – Ryan. Odsuwam się jak najdalej od niego. Znów to samo. Wróciło.
– Hej, masz wypij. – podsuwa mi szklankę wody. Wdech i wydech. Przerabiałaś to już. Trzy, cztery, pięć... chwytam szklankę i upijam łyk. Woda jeszcze nigdy nie smakowała tak dobrze. Zachłannie wypijam całą. Ledwie starcza mi oddechu kiedy łapczywie piję łyk za łykiem. Oddaję pustą szklankę.
– Wszystko dobrze?
– Tak, nie przejmuj się mną. Nic mi nie jest. To normalne. – kiedy orientuję się, że ma na sobie tylko spodnie zachłystuję się własną śliną. W gardle zrobiło mi się cholernie sucho. Widzę, że powstrzymuje uśmiech.
– Gdybyś chciała zasnąć, masz tu leki na sen. – powoli wstaje ale wciąż nie odrywa ode mnie oczu. Spodnie mu lekko zjechały z bioder.
– Em, nie nie będzie takiej potrzeby. Możesz już iść, dam sobie radę. – wypalam błądząc wzrokiem po pokoju.
– Nie watpię Aileen. – następnie wychodzi z pokoju. Ja pierdolę. Patrzę na zegar cyfrowy na szafce obok. 03 : 12.
Wstaję z łóżka i wychodzę na balkon. Jest mi ciepło w stopy, kafelki są jeszcze nagrzane. Co zrobię? Nic. Jak szybko weszłam na balkon równie szybko z niego wyszłam. Przemierzyłam cały pokój podchodząc do drzwi. Otworzyłam je.
Na korytarzu świeci się kilka lampek na ścianach. Dają nikłe światło. Nikogo nie ma. Zamknęłam drzwi i podążałam po korytarzu. Drzwi za drzwiami. O dziwo idealnie pamiętam te do których zmierzam. Ostatni korytarz. Korytarz w którym jest ten pokój. Pokój w którym zabiłam ludzi.
Niepewnie otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Zapaliłam światło. Pokój wyglądał dokładnie tak jak wtedy gdy tam weszłam. Czysty, nie we krwi. Podchodzę do kąta i siadam obserwując dokładnie pomieszczenie. W powietrzu unosi się zapach środków czystości. Jest zwyczajny. Pusty z beżowymi ścianami. Przypomina mi się kiedy widziałam go całego we krwi czternastu osób. Drzwi się otwierają.
– Dlaczego myślałem, że tu właśnie tu cię znajdę? – Ryan zamyka drzwi i zaczyna chodzić po pokoju. Nadal nie założył cholernej koszulki.
– Bo jesteś debilem. – chłopak parska.
CZYTASZ
Destiny Is A Lie
RomanceDestiny#1 Karma jest prawdziwa? Niech będzie. Zemszczę się. Zemszczę się za to co zrobili. Aileen Mendez w swoje szesnaste urodziny była świadkiem tragedii. Tragedii w której Włoska mafia wybija jej rodzinę. Gdyby nie pewien chłopak ona też by nie...