5.

68 9 33
                                    

TW: emetofobia/fujka wymiotowanie ale nie do końca ale i tak ostrzegam

Uchylił ciężkie od snu powieki. Przez chwilę leżał tak, napawając się ciepłem pierzyny, po czym usiadł i przeciągnął się. Westchnął błogo i spojrzał na zegar wiszący naprzeciw jego łóżka - wskazywał dziewiątą rano. Normalnie wstawał wcześniej, ale dzisiaj wyjątkowo nie miał absolutnie nic do roboty - z wydawcą spotkał się już wczoraj (okropny gość, ale dobrze płacił), a klientów dzisiaj nie przyjmował żadnych.

Wysunął się z łóżka i przetarł oczy, spoglądając w lustro, które odbijało jego całą, nagą sylwetkę. Uniósł dłoń i przejechał palcem po rzucającej się w oczy bliźnie na brzuchu. Skrzywił się i odwrócił wzrok, szukając ubrań. Nie lubił obcować ze swoim ciałem w samotności. To była chyba najgorsza rzecz, jaką człowiek mógł robić.

Po chwili w lustrze odbijała się już nie blada skóra, a zamiast tego - materiał długiego, purpurowego szlafroka.

Znów zapatrzył się w swoje odbicie, zastanawiając się nad czymś, chociaż sam nie wiedział nad czym dokładnie. Obserwował, jak jego dłoń unosi się i przyciska jego własne usta, bada je. Miękkie, były miękkie i mokre. Po chwili bez większego namysłu uchylił je i leniwie wsunął dwa najdłuższe palce do środka. Jego język był ciepły, przyjemny w dotyku.

Nie uzyskał zamierzonego efektu, więc zmarszczył brwi i mocniej wepchnął palce do ust, starając się dotknąć tyłu języka - jego odruch wymiotny zawsze był znikomy, co owszem, przydawało się, ale nie zawsze. Nie teraz. Nacisnął na tył gardła i poczuł upragniony ścisk w żołądku. Z ekscytacją nacisnął jeszcze mocniej, a potrzeba zwymiotowania stała się większa, o wiele większa. Oczy zaszły mu łzami, a gardło zacisnęło się i już, już miał...

Pukanie.

Oderwał wzrok od swojego odbicia i spojrzał w stronę korytarza. Nie spodziewał się dzisiaj nikogo, dlatego zmarszczył brwi. Wysunął mokre od śliny palce z ust i wytarł je, po czym rękawem przejechał po twarzy.

Powoli wyszedł z pokoju i podszedł do drzwi, po czym otworzył je.

Adam po raz kolejny przewrócił w palcach karteczkę od Ksawery i sprawdził, czy na pewno nie pomylił adresu. Powoli wchodził po schodach nieznanej mu klatki schodowej i z każdym stopniem zaczynał się coraz bardziej denerwować. Coś w tym wszystkim go niepokoiło, chociaż nie do końca wiedział co.

Dotarł przed drzwi, do których zmierzał i przyjrzał się ciemnemu drewnu. Uniósł dłoń i zastukał mocno, chcąc już teraz zagwarantować swojej osobie jakąkolwiek przewagę. Nie miał pojęcia, kim będzie człowiek, którego zaraz zobaczy. Wziął głęboki oddech, słysząc szmer w środku mieszkania.

Drzwi otworzyły się. Stał w nich wyższy od niego mężczyzna w purpurowym szlafroku, z lekko rozwichrzonymi, ciemnymi lokami i równo przyciętym, cienkim wąsikiem. Przez krótką chwilę na jego twarzy malowało się zdziwienie, ale po chwili ustąpiło miejsca przedziwnemu uśmieszkowi. Mężczyzna oparł się o framugę drzwi i przekrzywił głowę.

— Pan Słowacki, jak mniemam? – Adam zaczął.

— Mogę być wszystkim, czego tylko potrzebujesz – ten rzucił w odpowiedzi, odsłaniając zęby w szerszym uśmiechu. – Ale tak, tak mi dali na nazwisko. Z kim mam przyjemność?

— Mickiewicz Adam, jestem...

— Ach, to pan! Pardon, nigdy w życiu nie widziałem pana twarzy, reszty w sumie też – uśmiech na twarzy jego rozmówcy stał się jakby bardziej szczery, miękki. – Miło mi poznać w końcu. Chciałby pan wejść może?

— Och, nie, nie – potrząsnął głową. – Ja tylko przelotem. Chciałem sprawdzić, czy adres... Dobry – zająknął się, zauważając, że ten pochyla się trochę i zbliża ich twarze do siebie. – Ale skoro już wiem, że pan to pan, to...

— Juliusz. Nie pan – Słowacki poprawił go, chwilę jeszcze jeżdżąc wzrokiem po jego twarzy. Szybko jednak wyprostował się.

— To wyjaśnia to J. – Adam mruknął, na co Juliusz zaśmiał się, odchylając głowę do tyłu na moment. – W każdym razie, dziękuję i mam nadzieję się z panem... Z tobą zobaczyć niedługo.

— Och Adamie, jestem praktycznie pewien, że tak będzie.

Po chwili był już przed kamieniczką - mówiąc szczerze miał z początku intencję dłuższej rozmowy z tym człowiekiem, ale po pierwszym zdaniu przez niego wypowiedzianym jednak się poddał. Nie miał zbytnio czasu na rozmowę z każdą prostytutką, na jaką się napotkał - raz mu wystarczało, a ten raz został z nim do teraz.




[A/N] kocham go pisac nienawidze go pisac jak zyc

amarant.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz