7.

57 7 23
                                    

[A/N] nie sprawdzalem tego, umieramy jak konrad wallenrod 

Dzwonek u drzwi sklepu wesoło zadzwonił, przez co Ksawera uniosła znudzony wzrok znad książki. Momentalnie złapała kontakt wzrokowy z zaaferowanym Słowackim, który dopadł do jej lady.

— Jest Adam? – wydyszał, zaciskając palce na blacie. Jego oddech był szybko, płytki, a jego oczy jakby nie mogły patrzeć na jedną rzecz przez chociaż sekundę.

Nie spodziewała się tego, ani odrobinę. Ani takiego roztrzepania, ani tak prędkiego przejścia na ty z Adamem. Może i kojarzyła go z bardzo odległej przeszłości, ale...

— Nie, nie ma. Chce pan na niego tu poczekać? – zaoferowała, przeklinając siebie w myślach. Teraz będzie musiała udawać, że naprawdę pracuje, cholera jasna.

— Tak, dziękuję, to pilna sprawa – wytłumaczył i odchrząknął, starając się wrócić jak najszybciej do swojej starannie utworzonej persony. – Gdzie mógłbym..?

— Może pan tu, za ladą – machnęła ręką w stronę ustawionego w kącie krzesła, na którym normalnie lubił siadać Adam, kiedy chciał akurat na nią popatrzeć podczas pracy.

Juliusz kiwnął głową i już typowym dla siebie dystyngowanym krokiem wszedł za ladę i przysiadł na wskazanym miejscu. Przez chwilę trwali tak w ciszy, a Ksawera zaczęła przeglądać materiały, które leżały na półkach. Czuła jego wzrok na sobie, był inny od tego należącego do Adama, ale równie... Przyjemny.

— Przepraszam, ale czy ja panią skądś nie znam? – doszło do jej uszu, przez co mimowolnie uśmiechnęła się prawie niedostrzegalnie.

— Zna pan, owszem – rzuciła, nie patrząc w jego stronę. – Jeszcze z, wie pan, domu. Wybaczy pan, że wcześniej nie wspomniałam, ale nie chciałam panu przypominać tak nieprzyjemnych z pewnością wspomnień.

Uniósł brwi, a kąciki jego ust drgnęły w górę.

— Och, to wiele wyjaśnia – pokiwał głową. – Nie sądziłem, że zobaczę, że którejś z was się jednak uda. I to jeszcze aż tak. Naprawdę świetnie sobie pani radzi z tym miejscem, zdarzało mi się tutaj bywać jeszcze za poprzedniego właściciela i, powiem pani, zmieniło się. Oczywiście na lepsze.

— Dziękuję! – uśmiechnęła się szeroko i poczuła, jak policzki zaczynają ją piec. Ojć. – Poprzednim właścicielem był mój wuj, znaczy, nadal jest – wytłumaczyła, sama nie wiedząc, dlaczego to mówi. – Chce mi go oddać, ale nie może. Bez męża ani rusz.

— Nie może, czy nie chce? – jego głos stał się jakby głośniejszy. Obróciła się w jego stronę - stał faktycznie bliżej, opierał się o ladę z założonymi rękami i patrzył na nią spod przymrużonych powiek. – Człowiek wielu rzeczy nie może, a jednak je robi.

Chwilę patrzyła na niego zdziwiona, po czym uśmiechnęła się i spuściła wzrok.

— To ładne słowa.

— Ale prawdziwe.

— Dziękuję.

Przekrzywił głowę, nie mówiąc nic przez chwilę. Przyglądał się jej. Przyglądał się jej dokładnie tak, jak zdarzało mu się przyglądać w momentach, których już prawie nie pamiętał. Nie była jedyną osobą, na którą tak patrzył, lubił skupiać wzrok na ludziach, zwłaszcza na kobietach. To było jak kontakt z częścią świata, której nigdy nie zazna, nigdy nie dotknie, nigdy nie zbada, nawet jeżeli chciałby. A chciałby. To wszystko było jak na wyciągnięcie ręki, a jednak dla niego nieosiągalne. Czuł, że rozumiał. Ale czy mógł? I czy miał do tego prawo?

— Tęskni pani za tym? – nie powinien pytać. To nie było dobre pytanie. Z niezrozumiałego dla siebie powodu poczuł ucisk w żołądku. Zbliżył się do niej, wypatrując w niej jakiejś reakcji.

 — Nigdy – uśmiech spadł jej z twarzy, którą odwróciła w jego stronę. – Pan tęskni?

— Czasem – przyznał, spuszczając wzrok na swoje buty z dziwnym poczuciem winy. Szybko jednak spojrzał na nią z powrotem, gdy usłyszał jej melodyjny śmiech.

Szaleństwo, nic się pan nie zmienił – pokręciła głową i westchnęła. 

Przez chwilę patrzyła na jego zdziwioną twarz, jakby ją badała. Czuł, że ten wzrok piecze go w skórę, zostawia niewidoczny ślad, którego już nigdy się nie pozbędzie. Nagle uśmiechnęła się chytro, lekko przymrużając powieki, jakby naśladując go.

— Nie chciałby pan poczekać jednak na górze? Za moment i tak będę musiała zamykać, przyjdę do pana. Chciałabym usłyszeć, co u pana, nie widzieliśmy się tyle lat – przekrzywiła głowę, po czym szybko dodała. – Mogę zaoferować herbatę.

— Czy to przystoi?

— Chyba oboje dobrze wiemy, że dla nas nie ma już ratunku w tym zakresie – stwierdziła, po czym zupełnie innym, zniżonym tonem zapytała: – Chce pan?

Wzdrygnął się, ale pokiwał głową. 

Jej spojrzenie było przerażające.


amarant.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz