[A/N] tego też nie sprawdzałem idę spać
Uczucie było przemiłe.
Wszędzie wokół było ciemno, nikt nie widział, nikt nie zobaczy.
Przerażone oczy patrzyły na swego oprawcę, gardło wypełniało się krwią. Nie mógł krzyczeć, ale nawet gdyby mógł, to niezbyt by mu to pomogło. Sztylet podpisał już na niego wyrok śmierci.
Uczucie było wspaniałe.
Przekręcone w ranie ostrze spowodowało ciche mlaskanie ciętego mięsa i wychodzące z jego ust gulgotanie pełne bólu. To był koniec, to był już definitywny koniec. Ból musiał być nie do zniesienia, to dobrze.
Ostatnimi siłami uniósł dłoń i chwycił przedramię człowieka odpowiedzialnego za jego śmierć. Zacisnął na nim palce, ale to jedynie pogorszyło ból. Już nie mógł dalej, pozwolił sobie odpłynąć. To był już koniec.
Ale nie dla osoby za to wszystko odpowiedzialnej, która dysząc wyciągnęła z rany sztylet i chwyciła w garść krótkie włosy swojej ofiary, odchylając jego głowę i dla pewności jednym sprawnym ruchem podrzynając mu gardło. To było ekscytujące, podniecające. Egzekutor sięgnął do kieszeni pożyczonego płaszcza i drżącą dłonią wyciągnął z niej skrawek różowego materiału, który delikatnie wsunął pomiędzy palce swojej ofiary.
Postać podniosła się i spojrzała na swoje dzieło. Wszystko poszło zgodnie z planem.
⁂
Adam wściekle bębnił palcami o blat biurka, czując, że długo tak nie wytrzyma. Patrzył spod zmarszczonych brwi, jak Juliusz bawi się guzikiem w swojej (krzywo w pośpiechu założonej) kamizelce.
— Ważna sprawa? – wysyczał w końcu. – Ważna sprawa?
— Ważna sprawa – potwierdził jego lekko struchlały gość.
— Czy do załatwienia tej ważnej sprawy naprawdę potrzebne było to wszystko?
— Nikt nie powiedział, że nie mogłeś się dołączyć – chwilowy strach prędko wyparował, znów ustępując miejsca bezczelnemu uśmieszkowi. – Nie ważne, ważne jest to, po co tu przyszedłem.
— Po to, żeby uwieść mi...
— Tobie? Chyba przeceniasz swój udział w jej życiu – przerwał mu, po czym rozsiadł się wygodniej na krześle, naśladując adamowe stukanie palcami, jedynie na swoim udzie. – Sprawa. Wiesz już?
— O czym? – zapytał przez zaciśnięte zęby.
— Jest nowa ofiara.
Adam zbladł, zupełnie zapominając na moment o tym, co zastał przed chwilą, wchodząc do mieszkania. Nie wiedział. Sięgnął po notes i ołówek bez słowa, po czym spojrzał w oczekiwaniu na swojego gościa.
— Nie wiesz? – ten uniósł brwi w szczerym zaskoczeniu. – Powinieneś chyba znaleźć sobie lepszego informatora w policji, wiesz? O ile takiego masz – nie zwrócił uwagi na Adama wywracającego oczami. – Wczoraj w nocy dziabnęli kolejnego chłopaka, ba, hrabiego.
— Cholera. Znasz nazwisko?
— Znam, Krasiński Zygmunt – Juliusz patrzył, na suwający się po papierze ołówek. Zacisnął usta, zastanawiając się, czy powinien coś powiedzieć. Aj, jebać. – Znałem go, nawet bardzo dobrze.
— To się przyda – Adam uniósł wzrok i postukał palcem w notes. – Możesz mi powiedzieć, co o nim wiesz?
— Nie wiem, co mogłoby się przydać. Jest... Był. Był bogaty, lubił wydawać pieniądze. Niezbyt wyczuwał, kiedy powinien się zamknąć, wiesz.
— Oj, wiem – zanotował najważniejsze informacje. – Coś jeszcze?
— Em... Często chodził, wiesz, na panienki, miał z tego powodu dużo konfliktów z ojcem – znów zaczął bawić się guzikiem. Po chwili namysłu dodał jeszcze z niesmakiem: – Na chłopców też w sumie chodził. Niedługo miał wziąć ślub, ale pewnie nie przestałby korzystać z takich usług nawet wtedy.
Chwila ciszy zapadła pomiędzy nimi.
— Nie lubiłem go – westchnął Juliusz. – Znaczy lubiłem, dawno, ale teraz już nie. Mówię ci to, bo jeżeli naprawdę jesteś dobrym detektywem, tak jak mówią ludzie, to sam byś do tego doszedł i zaczął mnie podejrzewać. I tak pewnie będziesz, ale mówię z góry, żebyś się nie musiał trudzić – wzruszył ramionami i wbił wzrok w podłogę. Po raz kolejny tego dnia pozwolił sobie na o wiele zbyt długie odłożenie na bok swojej zwykłej persony, co bardzo się mu nie podobało.
— Wspaniale – westchnienie Adama odbiło się od ścian w naprawdę dziwny sposób. – Coś jeszcze?
— Mogę dać ci adresy jego rodziny, ale podejrzewam, że od nich dużo się nie dowiesz.
— Spróbować warto. Pamiętasz teraz? – wyciągnął w jego stronę notes i ołówek. Juliusz przejął je, mimochodem ocierając ich dłonie o siebie. Palce miał zimne, bardzo zimne, prawie jak u trupa.
Pisał przez chwilę, czując wzrok lodowatych oczu na sobie. Nagle zaczął czuć coś, czego nie czuł od dawna. Poczucie winy, jego największy wróg. A niech cię szlag, poczucie winy!
— Przepraszam za tę dzisiejszą farsę – rzucił, wręczając z powrotem notes właścicielowi. – Nie przepraszam, za to, co z panną Ksawerą robiliśmy, bo to nie twoja sprawa, ale przepraszam, że nas znalazłeś.
Adam wzruszył ramionami, nie do końca wiedząc, co odpowiedzieć. Że wybacza? No, niezbyt, nie wiedział czy ma prawo wybaczyć coś, co nawet nie było wymierzone w niego. Że nic się nie stało? Stało się, zobaczył scenę, której świadkiem być nie chciał. Nie, żeby to nie był piękny obrazek, ale wolałby być uprzedzony chwilę przed następną taką niespodzianką.
— Zdarza się – powiedział, od razu żałując tych dwóch słów. To było najgorsze, co mógł wymyślić. Juliusz chyba podzielał takie zdanie, bo zaśmiał się głośno i wstał z krzesła.
— A no, zdarza się – rzucił rozbawiony, po chwili jednak odchrząknął. – Żegnam, gdybyś potrzebował jeszcze jakiś informacji, to wiesz, gdzie mnie znaleźć.
Adam kiwnął mu głową na pożegnanie i patrzył, jak wychodzi. Przeczesał włosy palcami i zacisnął powieki, znów czując, że zaczyna się nieco denerwować, mówiąc delikatnie. Co za człowiek z tego Słowackiego!
[A/N] Kojarzycie jak w dwudziestuleciu międzywojennym w Zakopanem nie potrzebowali prostytutek, bo tam każdy z każdym. To ten. Tak.
CZYTASZ
amarant.
FanfictionParting is such sweet sorrow that I shall say goodnight till it be morrow. - William Shakespeare. A.M. x B.D.L.A.W.W.J.S.K.D. (bardzo dużo ludzi, ale w większości J.S. i K.D.) A.M. x J.S. x K.D.