10.

53 7 7
                                    

[A/N] Nie sprawdzałem as always soraski i no no wana❤️

Adam rzadko nachodził ludzi w ich domach, ale tym razem to było łatwiejszą opcją, bo sprowadzenie osoby zainteresowanej do jego gabinetu zajęłoby pewnikiem miesiące. A znalezienie adresu Branickich nie było trudne, bogaci ludzie mają to do siebie, że nie szanują swojej prywatności aż do momentu, kiedy ktoś trzyma im nóż przy gardle.

Przechadzał się po ogrodzie wraz z najstarszą z panienek, słuchając uważnie każdego jej słowa.

— Nie jestem głupia – westchnęła, wbijając wzrok w ziemię. – A taką być bym musiała, żeby teraz go zabić. Wszyscy domyśliliby się od razu, że to ja. Może i był knypkiem, ale silnym... Nie, nie, to byłoby bardziej niebezpieczne dla mnie, niż dla niego – uśmiechnęła się, po czym przenikliwym wzrokiem spojrzała prosto w oczy Adama. – Pan jest z naszych, prawda? Jeszcze nie wie, ale z naszych.

Zamarł, zmarszczył brwi. Nie zdążył odpowiedzieć, bo jego reakcja widocznie wystarczyła.

— Jest jeszcze jeden powód – kobieta spoważniała i opuściła wzrok.

— Czy ciebie do reszty popieprzyło? – George jęknęła, przechadzając się nerwowo po pokoju.

— Usiądź, kochanie, usiądź – dreptający za nią Fryderyk piszczał co chwilę, jednak bez skutku.

— Czy ty wiesz, ile pracy w to wszystko włożyliśmy? – kontynuowała, sprawnie omijając ukochanego i wbijając wzrok w speszoną Ksawerę. – Po cholerę żeś go tam wysłała?

— Potrzebował zajęcia, tropu... Przecież ma alibi.

— Ją ją chyba... Wiesz, jakie ma alibi? – George zatrzymała się nagle, przez co Fryderyk prawie na nią wpadł.

— Dobre..? – Ksawera zaryzykowała, szybko żałując swojej odpowiedzi.

— Ze mną był! Pomagał w dokumentach! – wrzask prawdopodobnie mógł być usłyszany na całej ulicy. Panienka Deybelówna nagle zlękła się, chyba powinna uciekać. – Mój drogi, wytłumacz jej, bo ja z siebie wyjdę i stanę obok zaraz.

Mina Fryderyka była niezbyt tęga, przysiadł obok przyjaciółki i wbił wzrok w podłogę.

— Jeżeli on się dowie, to policja pewnie też, a jeżeli dowie się policja, to nici z akcji – wyrzucił z siebie, jakby ćwiczył tę kwestię od tygodni.

— Oj, przestańcie, powie mu przecież, że był z przyjaciółką, nie musi tłumaczyć, po co.

— Zapyta go, co robiliśmy, przyjdzie do mnie i zada to samo pytanie, odpowiemy inaczej... Boże, kobieto... – George dramatycznie oparła dłoń na czole. – Wystarczająco mamy problemów z tym... Tym... Wariatem latającym po mieście. Nie mówię, że nie pochwalam pozbywania się tego brudu, ale można to robić mniej spektakularnie... A ty jeszcze przyjaciela oskarżasz? Nigdy więcej cię w nic nie zaangażuję, bo to jest niewybaczalne!

— Niewybaczalne! – zawtórował Fryderyk, energicznie kiwając głową.

— Powinnaś się wstydzić i najlepiej go przeprosić, kiedy tylko ten twój... Chłoptaś od siedmiu boleści go zostawi!

— Wstyd! Przeproś!

— Fryniu, nie potrzebuję chóru greckiego.

— Pardonsik.

— George, nic mu nie będzie. Ale w porządku, jeżeli Adam go nie zostawi po tej jednej rozmowie, to będziesz mogła wykluczyć mnie ze wszystkiego – Ksawera wstała i wyciągnęła dłoń w stronę nabuzowanej przyjaciółki. – Umowa?

— Umowa – warknęła i chwyciła za jej rękę, potrząsając nią nieco.

— To nie ona – Adam rzucił, gdy tylko przekroczył próg mieszkania.

Ksawera uniosła wzrok znad książki, którą właśnie przeglądała, usiłując nie uśmiechnąć się triumfalnie. Odłożyła lekturę na stolik i wygodniej usadowiła się na kanapie.

— Naprawdę? – udała zdziwioną. – Po jednej rozmowie to wiesz?

— Tak – nie rozwinął myśli, chyba nie chciał. Nie miała nic przeciwko temu, gdyby miała być szczera.

Bez słowa podszedł do niej, jednak usiadł obok dopiero, kiedy poklepała siedzenie, dając mu pozwolenie. Nie podniosła z powrotem książki, on też jedynie wpatrywał się w ogień w kominku.

— To był dobry pomysł, nawet jeśli się okazało, że błędny – mruknął.

— Wiem, dziękuję – wzruszyła ramionami.

Zamilkli, znów skupiając wzrok na płomieniach.

— Przepraszam, że miałem do ciebie wyrzuty – westchnął i spojrzał na jej (tym razem naprawdę) zdziwioną twarz. – Masz rację, to nie jest moja sprawa, nie mam żadnego prawa do tego, żeby ci czegoś zabraniać. I już nie będę tego robił. Obiecuję.

— Dziękuję – uśmiechnęła się i przekrzywiła nieznacznie głowę. – Byłeś zazdrosny?

Nie odpowiedział, co jednak dało jej jasną odpowiedź (ba, jaśniejszą, niż gdyby otworzył usta). Po chwili zupełnej ciszy, zapełnionej jedynie trzaskiem płomieni w kominku, podniósł się, nie patrząc na Ksawerę.

— Muszę iść pomyśleć – rzucił. – Nie wiem kiedy wrócę.

Kiwnęła głową i wbiła wzrok w podłogę, słysząc kroki, szelest płaszcza, dźwięk zatrzaskujących się drzwi. Schowała twarz w dłoniach, usiłując się skupić - siedziała tak długo, zatopiona we własnych myślach, emocjach, zastanawiając się cały czas, jak w ogóle doszła do tego momentu w życiu.

Trzask, chrobot, dzwoneczek oznaczający, że ktoś wszedł do sklepu na dole.

Poderwała się z miejsca. Adam wrócił? Niemożliwe, nigdy nie wracał tak prędko ze swojego myślenia. Przełknęła ślinę nerwowo, czując, że serce zaczyna bić jej mocniej. Nie mogła teraz zajmować się włamywaczami - nie dość, że była sama w mieszkaniu i gdyby coś się stało, nikt nawet nie usłyszałby jej, żeby przybiec po pomoc, to jeszcze przecież miała na głowie o wiele ważniejsze problemy. Ale sprawdzić musiała, wuj przecież nigdy nie przekazałby jej sklepu, gdyby zignorowała włamanie... Śmierć i bycie skazanym na ciągłe poleganie na innych były w jej słowniku równoznaczne.

Pobiegła do kuchni i złapała pierwszy nóż, na który wpadła, po czym, kierując się do drzwi, wzięła w drugą, drżącą dłoń świecznik stojący na stoliku przy kominku. Wzięła głęboki oddech i zaczęła schodzić po schodach powoli i jak najciszej. Czy stopni zawsze było tak dużo? Chyba nigdy nie zauważyła.

Stawiając krok na ostatnim stopniu zacisnęła palce na rękojeści noża i wzięła najgłębszy oddech, jaki była w stanie wziąć, po czym zawołała niskim głosem prosto w ciemność sklepu:

— Kto tu jest?

Odpowiedziała jej cisza, ale zauważyła, o Boże, zauważyła męską sylwetkę na tle lekko rozświetlonego okna. To zdecydowanie nie był Adam. Śmierć i to, co mogło ją poprzedzić, nagle przestały być dla niej tak obojętne, ale nie wycofała się (nie była pewna, czy to bardziej głupota czy odwaga). Uniosła świecznik wyżej, żeby mógł oświetlić również człowieka, który był z nią w pomieszczeniu.

Fala ulgi uderzyła ją tak mocno, że myślała, że się przewróci. Zaraz po niej przyszła irytacja, szybko przeradzająca się w złość.

— Mam nadzieję, że ma pan naprawdę dobre wytłumaczenie na to wtargnięcie, panie Słowacki.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Mar 23 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

amarant.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz