Lekarz

1 0 0
                                    

W sobotę obudziłam się o dziesiątej. Na szczęście czułam się już dużo lepiej niż poprzedniego dnia. Mama kazała mi się przygotować, a potem rodzinnie zjedliśmy śniadanie. Następnie razem z rodzicami pojechałam do lekarza. Budynek gabinetu lekarskiego wyglądał mrocznie. Ściany były żółte, jednak z brudu miejscami zrobiły się czarne. W dodatku budynek był porośnięty bluszczem. Ogród był niewielki, jednak było w nim pełno pokrzyw i insektów. Trawa wygadała, jakby nikt nie kosił jej od dekady. Sięgała mi aż do pasa. Drzwi były zrobione z drewna. Dostrzegłam w nich dziury wygryzione przez korniki. Niepewnie wcisnęłam rdzewiejący dzwonek. Z głębi domu rozległ się dźwięk dzwonka, jednak nie brzmiał on normalnie. Był jakiś upiorny. Drzwi otworzyły mi zaniedbany staruszek. Jego wygląd sugerował, że już dawno powinien przejść na emeryturę. Promienny uśmiech, który zagościł na jego twarzy na nasz widok zdecydowanie kolidował z przerażającym wyglądem budynku. Zaprosił nas do środka. Korytarz był ciemny i brudny. Na końcu korytarza znajdowały się drzwi. Były zrobione z mosiądzu. Mężczyzna otworzył je i wpuścił mnie i mamę do środka. Tata z kolei rozsiadł się na podniszczonym krześle stojącym pod drzwiami. Lekarz zamknął drzwi. Wnętrze gabinetu było ciemne, brudne i zimne. Panowała w nim surowość. Oprócz krzesła i niewielkiego, pruhniejącego stolika zbudowanego z drewna nie było tam kompletnie nic. Na stoliku leżało jakieś zdjęcie, dyplom ze studiów jeszcze z tysiąc dwiewięcset sześiedziątego dziewiątego roku i jakiś notes. Mężczyzna kazał mi usiąść na krześle, a potem wyszedł na korytarz. Moja mama oparła się o ścianę. Po kilku minutach, wrócił z jakimś zardzewiałym taboretem. Położył go po drugiej stronie stolika. Następnie usiadł na nim z ciężkim westchnieniem. Otworzył jakaś szufladę w stole, której z miejsca, gdzie siedziałam nie byłam w stanie dostrzec. Wyciągnął stamtąd stetoskop i zaczął mnie badać. Potem wyciągnął jeszcze parę innych przyrządów i również mnie nimi przebadał. Potem usiadłam i zaczął coś notować. Coś pomruczał i z zamyśleniem pokiwał głową. Spojrzał na mnie i powiedział:- Cóż, wygląda na to, że to zwykłe przeziębienie. Nic szczególnego- Aha - wymamrotałam- Dziękuję bardzo. Ile płacę? - mama podeszła do lekarza. Ja w tym czasie zaczęłam rozglądać się uważniej po gabinecie. Właściwie przypatrzyłam mu się już na początku, ale teraz jakiś dziwny impuls zmusił mnie, żebym zrobiła to jeszcze raz. Nie zauważyłam jednak nic nowego. Z zamyślenia wybudził mnie głos mojej mamy:- Dziękujemy bardzo. Chodźmy już, Cassie- Ohm. Okej - rzuciłam prędko i obydwie wyszłysmy. Na korytarzu oprócz taty siedziała kobieta. Była dość enigmatyczna. Miała długie brązowe włosy, jasną skórę oraz życzliwie wyglądająca twarz. Na głowie miała welonik w dość staromodnym stylu. Była ubrana w staromodne pstrokate ubranie. Na widok mamy uśmiechnęła się. Po chwili poderwała się z krzesła i rzuciła się jej na szyję- Louise, ależ się stęskniłam! - wykrzyknęła, a w jej oczach rozbłysły łzy wzruszenia- Hazel?! Co ty tu robisz?- Rozchorowałam się. Ty też?- Nie. Przyjechałam tu z córką. Przeziębiła się - odparła mama- Co robisz w mieście?- Mój dom w Los Angeles spłonął. Więc zdecydowałam się przeprowadzić tutaj do rodziców. A ty? Pracujesz? Masz męża?- Nieee. Przecież mnie znasz. Wolę być sama niż musieć się ustatkować. A zresztą, moja droga, jestem zajęta pracą.- O tak? Czym się zajmujesz?- Tym samym, co w liceum - odparła kobieta, a na jej ustach zagościł figlarny uśmiech. Po tych słowach twarz mojej mamy spochmurniała:- Sądziłam, że w końcu dojrzałaś. Jak długo można wierzyć w takie bajeczki, jak duchy? - głos mojej mamy był wściekły. Był to dla mnie szok, ponieważ mama nigdy nie podnosiła głosu. W tej rozmowie najbardziej zainteresowało mnie słowo ,,duchy". Jest już październik. Muszę się w końcu dowiedzieć, co jest grane z tymi duchami. Po co szkole dwa strychy i czemu jeden z nich jest nawiedzony? A co najważniejsze, co takiego stało się z Masonem Cleyem i dlaczego na strychu w szafie leżą czyjeś zwłoki? Te pytania wciąż nie dawały mi spokoju.- Jestem medium - powiedziała kobieta. Wow.- Przecież mówiłam ci, że to wymysł. Duchy nie istnieją. Zajmij się w końcu czymś poważnym - moja mama była zdenerwowana- A ty, Louise, czym ty się zajmujesz?- Ja? Aktualnie niczym. Dopiero szukam pracy. Ale na pewno za niedługo ją znajdę.- Jeśli jej nie znajdziesz, będziesz musiała przeprosić- Ty i te twoje głupie docinki są jednym z powodów, dla których od studiów jeszcze ani razu nie przyjechałam do tego miasta- Sądzisz, że brakowało mi twojego braku wiary we mnie- Nie w ciebie, tylko w te twoje dziecinne domysły- Przecież duchy naprawdę istnieją! Jak możesz być tak głupia i tego nie rozumieć?!- W takim razie dlaczego za każdym razem, kiedy prosiłam cię, żebyś dała mi jakikolwiek powód, że duchy faktycznie istnieją, nigdy nie udawało ci się tego udowodnić- To nie była moja wina, że bez przerwy ktoś nam wtedy przeszkadzał!- Przecież dowiedziałam się przed końcem szkoły, że to ty ukartowałaś to ciągłe przeszkadzanie nam akurat w tym momencie kiedy miałaś mi akurat udowodnić, że te twoje duchy istnieją!- Kochanie, proszę, uspokój się! - do konfliktu włączył się tata. Poderwał się z miejsca i wbiegł między kłócące się kobiety, jakby chciał zapobiec ewentualnej bójce.- A ten typek niech się nie wtrąca! - warknęła kobieta!- Oszustka! - rzuciła jeszcze mama na koniec.- Na pewno nie taka jak ty! Laureen omal się nie zabiła przez ciebie- Tak? Przecież nic złego nie zrobiłam- Nie? - kobieta chciała coś jeszcze kontyować, ale drzwi gabinetu otworzyły się i stanął w nich lekarz:- Pani Hazel Hoolen jest proszona do gabinetu. Kobieta przepchnęła się między mamą, a tatą i ruszyła do gabinetu. W samochodzie panowała cisza. Zrobiło się dziwnie niezręcznie.- Co ona sobie wyobraża? Że może mi tak po prostu wskoczyć w moje życie i mnie oskarżać? Nie doczekała się- Kochanie, przestań się tym tak ekscytować. Przecież nie należy się aż tak przejmować wariatkami. Nie pozwól, żeby ona zepsuła ci dzień. To bez sensu - powiedział tata. Mama w odpowiedzi jedynie westchnęła. Chwilę później dojechaliśmy do domu. W pokoju dostałam SMS-a od Alexandra, który napisał, że chciałby kontynuować ze mną śledztwo. Przez kilka długich chwil nie wiedziałam co odpisać. Potem Alexander napisał jeszcze, że sądzi, że na cmentarzu znajdziemy coś jeszcze, co nas zainteresuje. Po dłuższej chwili namysłu, zgodziłam się. Potem wpisałam w wyszukiwarkę imię i i nazwisko Hazel Hoolen. Na samej górze wyświetliła mi się informacja o medium Hazel Hoolen. Klilnęłam w link i moim oczom ukazała się nazwa strony, a zaraz pod nią zdjęcie kobiety z gabinetu. Zjechałam na sam dół strony i zapisałam w swoim smartfonie numer telefonu, który był tam podany. Po chwili namysłu wykręciłam go. Usłyszałam jednak jedynie beznamiętny głos automatycznej sekretarki. Rozłączylam się. Zadzwoniłam ponownie godzinę później. Usłyszałam kobiecy głos- Dzień dobry. Z tej strony medium Hazel Hoolen. W czym mogę pomóc?- Dzień dobry. Chciałabym umówić się na wizytę- Jaką wizytę? Oferujemy konsultacje, wizyty spirytystyczne...- Chodziło mi o wizytę spirytystyczną- Rozumiem. Mam wolny termin jutro o piętnastej. Może być?- Oczywiście. Dziękuję bardzo - po tych słowach się rozłączylam.

Miasto (nie)zwyczajne TOM II Nowe faktyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz