~rozdział 9 "Bitwa ostateczna"~

22 6 4
                                    

Dark Enchantress POV

Szybki, płytki oddech. Świst wiatru. Zderzające się ze sobą eksplozją światła siły magii.
Atak. Obrona. Znowu atak.
Serce waliło mi jak młot. Zupełnie jak tamtego dnia. Znów czułam ten chaos, ten wiatr szarpiący moimi włosami i kurz miotający się w powietrzu. Miałam świadomość, że to tak jak wtedy walka, chociaż może i nie na śmierć i życie. Walka o cały świat.
Walka o władzę.
O wszystko.

Kolejne zderzenie dwóch promieni światła. Koncentracja.
Huk.
Najważniejszym celem jest teraz wygrana.

Co chwila zerkałam na moich podopiecznych, aby sprawdzić ich stan. Na szczęście radzili sobie całkiem dobrze – wszystkie te wcześniejsze bitwy, w których brali udział nieźle ich wyszkoliły... I Evilglaze na szczęście na nich tak bardzo się nie koncentrował.
A przynajmniej tak mi się wydawało...
Znów odparłam atak kulą ciemności, po czym szybko wypowiedziałam zaklęcie chroniące przed magią snu Moonlight, obejmując nim również moją rodzinę.
Zadziałało. Zostało mi jedno "użycie" tego zaklęcia, zanim będę musiała się przed tą magią chronić sama.
Ataki nadal odbierały mi sporo energii... Ale przynajmniej nie na tyle, żebym już nie miała siły walczyć. Wspierające zaklęcia White Lily i Pomegranate dodatkowo pomagały w odzyskaniu sił.

Na razie tylko zaczynamy...
A zaraz wrzucimy na całość.

Zdążyłam jeszcze zaatakować kilka razy, zanim zaklęcie ochronne przestało działać. Po odczekaniu chwili powtórzyłam je i spojrzałam na Evilglaze'a. Wydawał się być... O wiele słabszy.
Ale to były na razie tylko pozory. Gdyby nie wsparcie mojej ekipy, miałabym o wiele mniej szans na zwycięstwo – i sił. Zwłaszcza po tym całym osłabieniu mocy...
Odparł atak, zsyłając z nieba spadające gwiazdy. Z głośnym hukiem opadły na ziemię, tworząc niewielkie chmury pyłu. Szybko zerknęłam na moich podopiecznych, upewniając się, że wszystko z nimi w porządku.
Walczyłam jeszcze tak do momentu, aż po raz ostatni magiczna ochrona się ulotniła.
Przyszedł czas na plan B.
Przywołałam do siebie zaklęciem berło. Teraz dopiero zaczynała się prawdziwa walka na całego...
Świst. Strzał. Światło.
Szybkie ataki i równie szybkie uniki.
Strzeliłam magicznym laserem, zdeterminowana doprowadzić bitwę do końca.
On jednak odparł atak, tworząc tarczę, która skierowała promień wprost na mnie. Szczęśliwym trafem go uniknęłam.
Znów spojrzałam na jego twarz, która sprawiała wrażenie coraz słabszej i zirytowanej.
Miałam dokładny plan co do przebiegu bitwy, i wszystko na razie układało się akurat według tego planu...
Jakoś nie mogłam uwierzyć, że to takie łatwe.
O rany, czy my naprawdę wygrywamy?
Tak szybko?

Znów światło. Huk.
Koncentracja.
Evilglaze po raz kolejny użył ataku z magią Moonlight Cookie. Tym razem niestety nie miałam już przed nią ochrony... Czułam się coraz bardziej zmęczona, ale wiedziałam, że dochodzę do celu. Zaraz to wszystko się skończy, i Earthbread będzie wolny od wszelkiego zła! Jeszcze tylko trochę...
Gdy strzelił promieniem światła, znów próbując uniknąć ataku nagle potknęłam się i upadłam na ziemię.
To mnie wyrwało z rytmu.
Właśnie w tym momencie zauważyłam, że na moich rękach było kilka ran. Dopiero teraz zorientowałam się, jak bardzo mnie bolały.
Od kiedy-
Kiedy on zdążył mnie jakkolwiek zranić?! Jak?!

– Och, widzę, że wreszcie się ocknęłaś ze swojego złudzenia zwycięstwa... – powiedział lekceważąco z uśmiechem na twarzy. Zauważyłam też, że najwyraźniej wróciła mu cała energia.

Już miałam wygarnąć mu, co sądzę o jego naruszeniu zasad, ale w porę wszedł mi w słowo.

– Zanim stwierdzisz, że złamałem reguły gry, pozwól, że wytłumaczę ci jedno... Nie naruszyłem ani jednej z reguł. To JEST magia.

Gdzie koszmar spotyka się ze snem [CRK AU fanfiction]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz