Wrzesień 1890 roku miał w sobie coś wyjątkowego.
Liście cicho opadały na ziemię, trawy żółkły, a w powietrzu unosiły się smugi szarawego dymu. Było ciepło. Złociste słońce rozświetlało dachy i dodawało krajobrazowi malowniczości. Jimin przysiadł na pobliskiej ławce i wytężył umysł, próbując zapanować nad emocjami. To dzisiaj. Dzisiaj wreszcie pozna swoją nową rodzinę. Zestresowany zacisnął drobną piąstkę na kuferku podróżnym, a następnie rozejrzał się po pustym peronie. W oddali dostrzegł zwiadowcę stacji, który żwawym krokiem okrążał teren, co sekundę zerkając na zegarek. Nastolatek odetchnął swobodniej i choć usilnie starał się to ukryć, nie mógł zapanować nad nerwami. Wielkie nadzieje mieszały się ze zwątpieniem, powodując doprowadzający do szaleństwa zamęt. Po chwili przymknął powieki i wystawiając piegowatą buźkę do słońca, pogrążył się w marzeniach.
Jimin uchodził za... specyficznego. Uwielbiał smutne poezje, doceniał piękno leśnych zakątków, a do tego często rozmyślał nad tematem przemijania. Odstawał od swoich rówieśników nie tylko pod względem wyglądu, lecz także zachowania. Kiedy inni woleli wspinać się po drzewach, on przesiadywał w ogródku, spędzając długie godziny na czytaniu lub przyglądaniu się wieczornemu niebu. Był romantykiem. Lubił zaszywać się w swoim świecie i odgrywać dramatyczne role. Gdziekolwiek się znajdował, traktował życie jak starannie wyreżyserowane przedstawienie. Mówił sporo, często zaskakiwał bezpośredniością i mimo że nie raz musiał mierzyć się z nieprzychylnymi opiniami, nie tracił rezonu. Z dumą odpierał wszelkie zaczepki i uparcie trzymał się na uboczu.
— Wiewiórko! — usłyszał pewnego razu z ust jakiegoś nastolatka.
Jimin przystanął nagle i z niezwykłą jak dla siebie energią wykrzyczał w stronę intruza:
— Ten żart jest tak płaski jak twój mózg!
— Nie złość się, wiewiórko...
Park przybrał poważną minę i uroczystym tonem oświadczył:
— Rozmowa z tobą obraża moją inteligencję — mówiąc to, odwrócił się na pięcie i pewnym krokiem ruszył przed siebie.
Nie posiadał słabości, poza jedną: był przewrażliwiony na punkcie swoich włosów. Lśniące, rude loczki, które odcieniem wpadały w pomarańcz, idealnie harmonizowały z jego jasną karnacją i wielkimi, zielonymi oczami. Do tego delikatne rysy twarzy, pełne usta i wiecznie zarumienione policzki — miał w sobie coś z dziewczęcej gracji. Nauczyciele uważali co prawda, że jest za drobny i za szczupły, ale nie mogli odmówić mu uroku.
Nastolatek starał się unikać konfliktów, lecz gdy ktoś uderzał w jego czuły punkt, zapominał o swoich manierach i nie przebierał w słowach. Irytowały go nawet najbardziej niewinne żarty.
— Ej, a wiesz, że pomarańcza jest rodzaju żeńskiego? — zapytał jeden z kolegów, przechodząc obok ławki rudzielca.
— Zwaliło mnie to z nóg — odparł Jimin, dumnie unosząc brodę. — Następnym razem uprzedź mnie, kiedy będziesz chciał popisać się swoją niszową wiedzą — dodał oschle, próbując ukryć wzbierającą w nim złość.
— Jesteś zabawny w swoim rozdrażnieniu.
— A ty wkurzający w swojej nachalności.
Chłopak roześmiał się na głos, lecz kiedy już doszedł do siebie, pochylił się nad rudowłosym i szepnął mu do ucha:
— Mówią, że pomarańcze są słodkie i łatwo się je obiera — zaczął, sugestywnie poruszając brwiami. — A ty masz chyba wyjątkowo delikatną skórkę...
Park spłonął rumieńcem i nie zważając na konsekwencje, zdzielił natręta zeszytem po głowie.
Często stawał się obiektem kpin i żartów. Wyśmiewano się nie tylko z jego rudych włosów, ale także z drobnej postury, dziewczęcych rysów twarzy, czy sposobu, w jaki mówił. Nic dziwnego, że z biegiem czasu całkowicie odsunął się od swoich towarzyszy. Wolał oddawać się samotnym spacerom i nawiązywać bliższą relację z przyrodą.
CZYTASZ
Orange Crush | Yoonmin
Fanfiction'Ania z Zielonego Wzgórza' rainbow version. Jimin od zawsze bujał w obłokach. Lubił komplikować rzeczy z pozoru proste, traktował życie jak teatr i nie uznawał z nikim rywalizacji. Mówił dużo, a przy tym wielokrotnie szokował swoją bezpośredniością...