Jai nie spotykał się z Bellą już od kilku dni. W zasadzie sam dokładnie nie wiedział dlaczego. Większość czasu spędzał ze swoimi braćmi, Jamesem, Skipem oraz resztą znajomych, których zdążyli poznać. Byli oni takimi typami ludźmi, którzy nie mają problemów z zawarciem nowych znajomości. Chyba każdy musi przyznać, że to dość przydatna, ułatwiająca życie cecha. Dzięki temu Jai bardzo rzadko przebywał w domu, chociaż szczerze mówiąc gdyby nie bracia i przyjaciele, najprawdopodobniej właśnie by tak było. Chłopak był im niezwykle wdzięczny za wszelkie starania, które wkładali w to, aby mógł żyć tak, jak za dawnych czasów, kiedy wiódł beztroskie życie charyzmatycznego, wesołego nastolatka. Jednak dzisiaj był przykuty do swoich czterech ścian, ponieważ na dworze nie panowała zbyt sprzyjająca pogoda. Delikatnie mówiąc. Były momenty tak silnego wiatru, w których chłopak miał wrażenie, że drzewa znajdujące się na ich podwórku, zaczną bezwstydnie fruwać nad miastem. Mimo wszystko była dopiero dziesiąta, więc obecna sytuacja mogła ulec diametralnej zmianie. Jai leżał bezczynnie w łóżku już od czterech godzin, czego w zasadzie nie można zaliczyć do nowości. Przynajmniej dwa razy w tygodniu budził się o świcie, wyrwany ze swojego stałego koszmaru. Na początku było to dla niego trochę uciążliwe, jednak po jakimś czasie stało się po prostu rutyną, której chłopak szczerze nienawidził. Kiedy poczuł nieprzyjemne burczenie w brzuchu, upominającego się o porządne śniadanie, młody Brooks wywrócił zirytowany oczami i głęboko westchnął. Chwilę później podniósł się z łóżka, a następnie po odbyciu porannej toalety zszedł na dół.
- Luke? Co ty tutaj robisz?- Jai uniósł zdziwiony brwi, po czym podszedł do lodówki, z której wyciągnął parówki i ketchup.
- Tak jakby mieszkam, bystrzaku.- chłopak posłał w stronę swojego bliźniaka rozbawione spojrzenie i oparł się na łokciach o blat stołu.
- Mógłbyś przy okazji zrobić coś pożytecznego i sprzątnąć swoje leżące na schodach skarpetki. Stary, czy ty je w ogóle czasem pierzesz?- Jai zaśmiał się cicho, a następnie usiadł obok brata i ochoczo zabrał się za jedzenie śniadania.- A tak serio.. dlaczego nie śpisz?
- Jakiś cholerny ptak walnął w moje okno i mnie obudził.- wzruszył obojętnie ramionami i upił łyka soku jabłkowego ze swojego ulubionego kubka, uważnie wpatrując się w przemęczoną twarz brata.- Źle wyglądasz.
- No co ty kurwa nie powiesz? Gdybyś sypiał tak jak ja, też byś nie tryskał energią.- chłopak warknął zirytowany i pokręcił delikatnie głową.
- Nie unoś się tak, po prostu się martwię. Wiesz, jesteś idiotą, ale równocześnie moim bratem.- Luke przewrócił teatralnie oczami, a następnie wstał i włożył naczynie po soku do zlewu. Chwilę później wyciągnął z szafki opakowanie z niebieskimi tabletkami i butelkę wody, po czym rzucił je w stronę Jai'a.
- Przecież pamiętam, nie musisz mi ich podtykać pod nos.- westchnął zniecierpliwiony i spojrzał na brata, który bawił się swoim kolczykiem w wardze. Dobra.. to nie wina Luke'a. Po prostu chciał być miły, a Jai jak zwykle zachował się chamsko.- Przepraszam. Wiesz, że zawsze tak reaguję na widok tych pigułek.
- Wiem stary, wiem.- Lucas posłał w stronę chłopaka wyrozumiały uśmiech i poklepał go pokrzepiająco po ramieniu.
~~~
Bella siedziała w swoim pokoju i przeglądała album ze zdjęciami, kiedy usłyszała z dołu głośne wołanie mamy. Westchnęła ciężko, a następnie z ociąganiem podniosła się z miękkiego dywanu i przelotnie zerkając w stronę okna, zmarszczyła brwi. Jai nie odezwał się do niej od kilku dni, co dość ją niepokoiło. Bardzo dobrze czuli się w swoim towarzystwie, więc brunetka nie rozumiała motywów jego działania. A może to nie działało obustronnie? Co jeśli tylko ona lubiła przebywanie w jego towarzystwie, a chłopak znosił ją, żeby po prostu nie sprawić jej przykrości? Dziewczyna prędko jednak odgoniła pesymistyczne myśli, stwierdzając, że jest definitywnie przewrażliwiona. Powoli zeszła więc na dół, nie chcąc słuchać zbędnych komentarzy mamy, na temat jej ślimaczego tempa.
- Coś się stało?- Bella uniosła pytająco brwi, po czym usiadła przy kuchennym stole, chwytając w międzyczasie herbatnika, który leżał na ceramicznym półmisku. Dziewczyna była niezwykle dumna z naczynia, ponieważ wykonała go własnoręcznie na obozie malarskim.
- Tak.. to znaczy nie! Tak jakby..- matka brunetki uśmiechnęła się nerwowo, z przyzwyczajenia gładząc swoje obojczyki. Isabella doskonale znała ten gest. Lauren Fireheart zachowywała się tak tylko wtedy, kiedy miała jej coś ważnego do zakomunikowania.
- Mamo..- dziewczyna westchnęła cicho, a następnie chwyciła jedną dłoń kobiety, delikatnie gładząc jej wierzch. Zawsze motywowała ją tym, aby przekazała jej istotną informację. Bella czasami czuła się tak, jakby to ona była matką, która opiekuje się swoją zagubioną w świecie marzeń córką.
- No więc doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że ostatnio trochę krucho u nas z kasą.- Lauren przygryzła zdenerwowana dolną wargę, siląc się na zrównoważony ton.- Chciałabym zapewnić nam spokojne życie, ale ostatnio nawet nie stać nas na opłacenie rachunków.- kobieta spojrzała na córkę smutnymi oczami, wyczekując jej reakcji.
- Och pieniądze nie są najważniejsze! Jestem bardzo szczęśliwa, nie potrzebne mi są drogie ciuchy ani inne kosztowności.- Bella prychnęła zirytowana, mrugając szybko powiekami.- Znajdę sobie pracę i obie będziemy zarabiać na nasze utrzymanie.
- Kochanie, nie w tym rzecz. Dostałam awans, ale żeby go przyjąć, musiałabym się przenieść do Nowego Jorku.- te słowa były dla brunetki ogromnym zdziwieniem. Nie była gotowa na przeprowadzkę. Nie teraz, kiedy ponownie spotkała swoich przyjaciół z sierocińca.
- Mamuś, nie stać nas na nowy dom.
- Właśnie.. Dlatego ty byś tutaj została. Ja zamieszkam z Sarah, moją przyjaciółką z pracy. Firma zapewni nam mieszkanie.- Lauren spojrzała na córkę i wstrzymała oddech, starając się nie wybuchnąć płaczem.
- Co? Przecież nie jestem pełnoletnia, nie mogę mieszkać tutaj sama. Poza tym jesteś dla mnie najważniejsza na świecie, jak ja sobie bez ciebie poradzę?- ton Belli zmienił się z opanowanego na pełen desperacji. Kochała matkę, mogła jej powiedzieć dosłownie wszystko i nie obawiać się złośliwych komentarzy. Poza tym, Lauren Fireheart nie poradzi sobie sama w Nowym Jorku! Na miłość boską, ta kobieta zachowuje się czasem jak nieodpowiedzialna nastolatka! W końcu to Bella robiła jej ulubione kanapki na śniadanie, pocieszała kiedy mama czuła się przybita swoją pracą i brakiem obecności męża, który porzucił je trzy lata temu. Oddech dziewczyny stał się nierówny, a w oczach zaczęły zbierać się piekące łzy.
- Kochanie, gdybyśmy były w stanie się utrzymać, zostałabym tutaj. Nawet jeżeli znajdziesz pracę i tak grozi nam utrata domu. Nie mam innego wyjścia.- kobieta wyglądała na równie przerażoną co córka.- Nie zostawię cię na pastwę losu. Będę przyjeżdżała jak najczęściej, a pod moją nieobecność będzie z tobą mieszkała babcia Meredith.
Bella czuła w tym momencie pustkę nie do opisania. W jej gardle powstała ogromna gula, której za nic w świecie nie potrafiła przełknąć. Dziewczyna pociągnęła kilkakrotnie nosem, a następnie niczym to małe brązowookie dziecko, które Lauren zabrała z sierocińca, wdrapała się na kolana mamy i mocno się w nią wtuliła. Jej słone łzy wsiąkały w koszulkę kobiety, która również zaczęła cicho szlochać.
- Jesteś dzielną, odpowiedzialną dziewczyną. Poradzisz sobie, wierzę w ciebie. Będę tam tylko przez rok, później wszystko będzie jak dawniej.- matka Belli obdarzyła córkę delikatnym uśmiechem i czule otarła dłonią jej łzy, które swobodnie spływały po bladych, gładkich policzkach.
- Kiedy wyjeżdżasz?- te słowa zakuły brunetkę prosto w jej wrażliwe serce, jednak musiała uzyskać odpowiedź na nurtujące ją pytanie.
- Za dwa dni. Z samego rana mam samolot.
Oto idealny przykład tego, jak życie siedemnastoletniej dziewczyny przeobraża się w istne piekło. Owszem, Bella kochała babcię, która zawsze robiła jej ulubioną szarlotkę, otaczała pulchnym ramieniem kiedy wnuczka czuła się przygnębiona oraz opowiadała swoje szalone historie z dzieciństwa. Jednakże młoda Fireheart nie wyobrażała sobie życia bez matki, której i tak przez kilka lat nie posiadała, kiedy znajdowała się w sierocińcu.

CZYTASZ
Why do I try?
FanfictionPoznali się w domu dziecka. Na początku była to zwyczajna przyjaźń, która z czasem zaczęła przeradzać się w coś więcej.