Rozdział XVI

12 2 0
                                    

Czarna postać zniknęła mi z oczu. Nie, chwila, jedynie zlała się z otoczeniem. Postać miała na sobie ciemne ubrania. Pochyliłam się do przodu i skupiłam wzrok na tajemniczym osobniku przede mną. W pewnym momencie promień światła zalał jego twarz, trwało to zaledwie dwie sekundy, ale tyle mi wystarczyło bym ruszyła galopem przed siebie. Bez oglądania, czy przejechałam postać.

Nie znałam ani nie spotkałam nigdy żadnych rozbójników w DunBroch. Ale dzięki mojej matce, która wręcz mnie tym torturowała, teraz mogłam uniknąć nieprzyjemnego spotkania z czyimś, tępym nożem.

Moja wyobraźnia chyba zaczęła robić mi figle, bo co rusz omijałam kolejne drzewa, a w ich cieniu skrywało się zło - rozbójnicy - czy to możliwe, że było ich więcej niż trzech. Z reguły gdy spotykałam się z historiami na ich temat nie była to duża grupa. W tej chwili powinnam powiedzieć: „Historia lubi się powtarzać", ale co jeśli takowej nie było i teraz muszę radzić sobie bez wiedzy, jak stoczyć bitwę z rozbójnikami?

Wysłałam sygnał zwierzęciu, by przyśpieszyło. Zrobiło to bez oporu. Na pewno czuło, tak jak ja, że możemy znajdować się w niebezpieczeństwie. Serce biło mocno i niespokojnie, choć nie raz byłam na krawędzi życia to nic jak dotąd nie wywołało u mnie tak szaleńczego tępa oraz napięcia w żyłach. Świadomość co może mnie czekać, dodała mi sił.

Coś przede mną przeleciało. Koń poruszał uszami niespokojnie, lekko się chwiejąc. Koń upadł na bitą ziemię, a las kończył się za kilka metrów. Wystarczyło tylko dotrzeć do miasta, a byłam bezpieczna. Ale czy napewno?

Zeszłam z nieprzytomnego konia. Nie chciałam go tu zostawiać, ale jeśli bym to zrobiła mogłabym zginąć lub co gorsza zostać zdemaskowana. A to napewno by nie skończyło się dobrze. No, bo halo! Mogą użyć mnie jako kartę przetargową, a na to nie mogłam pozwolić.

Zaczęłam bieg o życie. Popchnięta myślą, że tak mogę zginąć dodało mi pędu w nogach. Nie był to mój wymarzony sposób na oddanie ostatniego wydechu. Ktoś z impetem na mnie wpadł. Razem upadliśmy na ziemię. Chwila, w której wzięło mnie oszołomienie, została skutecznie wykorzystana przez napastnika - sztylet znajdował się przy moim gardle. Zaklnęłam w głowie, na ten dobry ruch z jego strony. Oczy postaci wpatrywały się w moją twarz w kapturze.

Ręka zaczęła przybliżać się do czarnej płachty płaszcza. Jednak zanim to nastąpiło, użyłam całej swojej siły i wyrwałam nóż z jego ręki, dodatkowo łamiąc mu wskazujący palec. Wrzask rozerwał mi uszy.

Tajemnicza postać, ponownie się na mnie rzuciła, lecz i ja już byłam na nogach. Nie dosięgnął mnie. Biegłam ku wyjściu z gęstego lasu. Od razu po wybiegnięciu, wpadłam na powóz z kapustą. Właściciel zaczął coś niewyraźnie mówić, a ja tylko pospiesznie przeprosiłam i poszłam w nieznanym mi kierunku. Co minutę dyskretnie patrzyłam na boki i tyły. Nie mogłam być pewna, czy rozbójnik lub rozbójnicy nie podążyli moim śladem.

Wkroczyłam na nocny targ, a morski wiatr docierał nawet tutaj, gdzie inne smaki się spotykały, mimo to było czuć go dobrze. Gdzie nie popatrzyłam, piętrzyły się stragany osłonięte chustami na wypadek nagłej ulewy. Ludzie przepychali się próbując dostrzeć do tylko im wiadomego miejsca. Panowała duchota i szum. Mimo to uśmiechnęłam się na to. Wcześniejsze zdarzenia z kilkunastu minut, poszły w niepamięć.

Nie miałam przy sobie pieniędzy, a pyszne zapachy z knajp, aż prosiły się o kupno. I w tym też momencie zdałam sobie z jednej, ważnej rzeczy: „Jak wrócę do pałacu?”. Konia brak. Pienędzy tak samo. W lesie mogą nadal grasować źli ludzie. Jakie pozostały mi opcję? Uzmysłowiłam sobie, że istnieje jeden sposób, który jest wręcz fatalny i mogą mnie za to wywalić.

Musiałam się zdemaskować. Napewno ktoś ze straży byłby na tyle pamiętliwy o eliminacjach na zamku, że by mnie rozpoznał i eskortował pod bramę.

Ściągnęłam kaptur z głowy. Nie ruszyłam się. Stałam. Czułam jak co poniektórzy patrzą się na mnie krzywo. Odwróciłam głowę, by się rozejrzeć. Moim oczom ukazała się Alice - pałacowa służąca - mijałam ją kilka razy od mojej przygody z doniczką.

Jej ciemne włosy, lekko pofalowane u końcach, tańczyły powolny taniec. Rozmawiała z jakimś chłopakiem o krótko obciętym fryzie. Żywo o czymś dyskutowali, widać było, że dobrze się znają.

Podeszłam do nich. Zrezygnowałam z ponownego zakładania kaptura ze względu na możliwość obecności tajemniczej postaci w tłumie. A wątpiłam, by jego oczy były tak dobrze przyzwyczajone do mroku, by mógł rozpoznać kolor moich włosów - tak wyróżniających się na tle mojej piegowatej twarzy - w ciemności.

– Alice – dziewczyna odwróciła się w moim kierunku i popatrzyła się na mnie ze zdziwieniem.

– Emm... Panienko, co tu robisz?

– Chciałam zobaczyć miasto, ale tak się składa, że koń padł mi w lesie i nie mam jak wrócić – przyznałam.

– Jak to? – wtrącił młodzieniec z nieskrywaną ciekawością.

– Napadnięto mnie – wzruszyłam ramionami, jakby była to codzienność.

– I co ja mam z tym zrobić? – rzekła Alice.

– Pomożesz mi? Nikt nie wie, że opuściłam pałac. Proszę!

– Co będe z tego mieć?

– Mogę ci załatwić deser do czasu mojego pobytu. Każdego dnia. Może być? – zapytałam.

– Dobrze, chodź!

Kołysałam się w przód i tył

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Kołysałam się w przód i tył. Powóz, w którym jadę wraz z Alice i innymi pannami, które wracają do pałacu na odpoczynek, jedzie wybujałą drogą.

W końcu zauważam zarys bramy. Straż nadal lekko podsypia, ale gdy widzi latarnie przyczepione do wozu od razu staje do pionu. Mijamy ich, a na moje czoło opadają kosmyki kręconych włosów w czarnym kapturze. Zanim zdążymy na dobre ich stracić z oczu, odzywa się Alice:

– Na ścieżce wiodącej przez las, podobno zastano nieprzytomnego konia. Radzę to sprawdzić! Kto wie, czy to nie jeden z pałacowych koni – strażnicy zgodnie pokiwali głowami.

– Od kiedy tu pracujesz? – zapytałam, gdy większość dziewcząt opuściła już pojazd.

– Osiem lat – odpowiedziała i poprawiła swoją zieloną spódnice.

– Wnioskując z tego jak odezwałaś się do straży jesteś tu szanowana i masz tu jakieś wpływy.

– Marne te wpływy, jaki i szacunek – powiedziała i odeszła w swoją stronę.

Zostałam sama. Ściągnęłam pelerynę i wzięłam lampę z wozu. Postanowiłam nie bawić się w ciuciubabkę. Jeśli kogoś napotkam, uda mi się wymyślić jakąś wymówkę. Nie zliczę ile razy to robiłam. Improwizować to ja z pewnością umiem, z tego mama może być dumna.

Weszłam tymi samymi drzwiami, co wyszłam. Nie zwracałam sobie głowy na bycie cicho. Martwienie się o swoje życie zdążyło mnie zmęczyć. Napawało mnie to niezdrową radością, no bo kto byłby w dobrym humorze po spotkaniu z rozbójnikiem? Jednak moja radość nie wiązała się z tego, że prawie poderżnięto mi gardło, a w końcu odczuwałam ból mięśni i mogłam spokojnie zasnąć. Wystarczyło tylko dotrzeć do komnaty i otulić się kołdrę.

———

Wiem, że akcja się strasznie ciągnie i Merida dopiero jest w trakcie pierwszego zadania, ale postaram się przyśpieszyć.

WalczyćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz