Gdy słońce zbliżało się ku wschodowi, fioletowy motocykl wyruszył w swą dalszą trasę. Nie wiadomo, gdzie zmierzała tym razem femme. Wyjechała pod górkę, zaparkowała z czego się stransformowała. Z górki, miała całkowity widok na Waszyngton, który był cudnym miastem z daleka dla turystów, lecz nudnym dla ich mieszkańców, którzy na co dzień chodzili takimi samymi drogami do pracy lub szkoły.
- No dobra ........trzeba wykombinować jedzenie...zanim zaś zrobisz demolkę publiczną.....nienawidzę tego...- powiedziała pod nosem femme. Jeszcze chwilę spojrzała na wchodzące słońce.
Było nieskazitelnie piękne. Mieszanka paru kolorów naraz. Chmury i ten charakterystyczny chłód, jaki panował, sprawiał, że poranek mówił coś typowego do ucha , aby się radować dniem , jaki nastał i żeby go wykorzystać, jak najlepiej. Robot wystawił swój nos na powiew wiatru jaki począł wiać i wdychała powoli powietrze. Wtedy coś poczuła. Przypominało, to dla niej obojętną ofiarę, coś co zawierało dająca do życia substancję. Coś co mogła by zjeść i przetrwać. Jej błękitne oczy zaczęły zmieniać barwę na krwistą. Usta uśmiechnęły się, wyłaniając przy okazji dwa ostre kły jak u wampira. Uśmiechnęła się chytro. Miała ruszyć, ale znienacka w jej stronę poleciała jej własna pięść. Potrzepała głową na prawo i lewo. ,, ogarnij się możesz iść, lecz pod jednym warunkiem; Że nie zdziczejesz na początek dnia. " powiedziała w swym duchu femme. Poprawiła swoją peleryne, która wisiała niezgrabnie na jej ramionach. Jeszcze ostani raz popatrzyła na świecące słońce, które co dopiero wyszło, po czym ruszyła za zapachem.
Pisk opon, warczenie silnika, trzaskanie drzwi oraz tupot trampek o beton. To był typowy dzień czarnowłosej w bazie wojskowej swego wuja. Dla niej, każdy dzień był taki sam. Taki identyczny, jakby, to był jej zaplanowany dzień przez kogoś, a nawet dla niej samej rutyną. Dziewczyna wyrzuciła do kąta hangaru swój granatowy plecak z zawieszonym breloczkiem z logiem jej ulubionej kapeli rokowej. Po paru krokach, doszła na drugi koniec sali, by mogła się wywrócić na starą, podniszczona sofę w kolorze czarnym. Abby, leżała na niej plecami do góry, ignorując fakt, że legneła właśnie w brudnych butach na mebel. Z dala patrzył na nią czerwony mercedes, który po chwili się transformował na wysokiego samuraja. Po jego twarzy można było uznać, że w sobie tłumi pewne uczucie, którego nie można było za wszelką cenę rozgryźć. Spojrzał on na dziewczynę, z czego zrobił w kierunku sofy parę kroków i klęknął przed nią.
- Te liceum mnie wykończy. - wymamrotała spod garstki ciemnych włosów, które zasłaniały jej twarz. - odechciewa mi się żyć.
- Twoja mina była gorsza, kiedy nas poznałaś, pamiętasz? - powiedział zdecydowanym głosem samuraj.
- ta..., ta, bardzo śmieszne Drift.
- A jak już mowa o spotkaniu to może przypomnę. - stwierdził z drugiego kąta z akcentem francuskim głos.- Zaczęło się od tego, że....
- Podziękuję sobie, Hot rod....- już ze zmęczeniem na karku dziewczyna się dźwignęła, zmieniając swą pozycję. - po za tym, wystarczy, że jak Crosshairs,to usłyszy, to zrobi z tego...
- KTOŚ COŚ MÓWIŁ?!- krzyki zielonego Autobota można było słychać na cały hangar.
- o wilku mowa.....- dziewczyna skrzyżowala swe ręce pod piersią i spoglądała teraz na zielonego robota.Drift, widząc, że przyszedł jego ,,kolega", powstał i stanoł obok Hod Roda, który czyścił swą broń w rogu sali. Abby, która siedziała teraz na sofie zdawała sobie dokładnie sprawę, w co się wpakowała. Zielony bot zasiadł obok sofy i zaczoł swój długi monolog. Dziewczyna oparła się ręką o czoło.
Był wieczór, kiedy Abby wróciła domu. Przed wejściem do budynku, zatrzymała się i zaczeła szmerać w swym plecaku w poszukiwaniu kluczy, które były na dnie plecaka. Z racji Z tego, że nigdzie nie było światła na głównej drodze i że telefon jej się rozładował, musiała kluczy szukać po ciemku. Było to uporczywe wyzwanie. Lecz po dłuższej chwili nie mogła ich nigdzie znaleźć. Zasiadła więc przed domem. Zero kontaktu z mamą. Zero wejścia do domu. Chyba, aby wybić szybę w oknie....lecz dziewczyna potrząsneła głową, gdy tylko wpadł jej pomysły. Spróbowała sobie przypomnieć, czy jakieś okno nie zostawiła otwarte rano. Nic. Żadne okna nie zostały tego dnia otwarte. I co teraz? Czy coś gorszego można się przytrafić? Kolejne pojedyncze auta przyjeżdżały obok niej, nie zwracając żadnej uwagi na nią. Spuściła głowe na dół. Jedynie pozostało jej czekać na przyjazd mamy, ale kiedy ona wróci??? Nie wiadomo. Ona mogła nawet wrócić z pracy nawet o pierwszej w nocy. Z nudów, wyciągnęła swą podręczna harmonijkę I zaczeła na niej grać, jakąś jej znaną melodię, zabraną z dzikiego zachodu. Zasłuchała się w melodi instrumentu. Nie zauważyłam nawet, gdy przed jej domem na jezdni stał zielony Chevrolet Corvette. Szyba się lekko uchyliła i z niej wystawiła się znajoma głowa Lenoxa, który krzyknął jakieś niezrozumiałe słowa, do swej siostrzenicy. Abby z przerażenia, upuściła swą harmonijkę. Widząc twarz wujka wstaneła i podeszła niepewnie do pojazdu.
- Wujek William? Czy, aby wszyko w porządku??
- OOOO SiosTrzEEEEEniCoMOOOOOja . CHODZ no tutajjjjj. Siadajjjjjjjjj! - pod koniec Lenox chciał wyskoczyć przez okno w samochodzie, ale czarnowłosa go wepchał spowrotem.
- Te, te wujaszku bez przesady siadaj i nie gadaj.
- Nie ma nikogo w domu, że się plątasz przed domem? - spytał jakiś nieznany głos. Dziewczyna teraz dopiero zauważyła, że za kierownicą siedzi jakiś młody mężczyzna. Abby z niepokojem na niego patrzyła. Lecz po chwili wydusiła z siebie słowa.
- Nie plątam się to raz, a dwa ,to czekam na mamę , gdyż w pracy jest, a klucze się zgubiły. A teraz moje pytanie. Co tutaj robisz z nafaszerowanym jak obibok wujkiem ?
- był na imprezie urodzinowej i widzisz, jak się to skończyło dla niego. Dobra młoda, będziesz tak stała, czy jedziesz z nami? - padło kolejne pytanie z ust kierowcy.Abby bez zastanowienia otworzyła drzwi Chevroleta i trzasnęła głośno nimi. Kierowca ją jeszcze ostrzegł, że jeszcze raz takie coś zrobi, to pożałuje. Przez połowe drogi, Abby czuła się obserwowana przez kogoś. Tym kimś był nikt inny jak kierowca, który patrzył na nią z lusterka samochodu. Jego oczy wyraźnie patrzył, to na nią, to na jezdnię. Dziewczyna zerkała od czasu do czasu na swego śpiącego - pijanego wujka. Jej oczy powoli zaczeły się zamykać. W końcu i ona je zamknęła, oraz odpłynęła w krainę snu.
Dziewczyna obudziła się na czymś miękkim. Otwarła swe śpiące oczy i pierwsze, co widziała, to był sufit pokoju. Gwałtownie wstaneła na równe nogi. Była w małym pokoju, w którym był jedynie łóżko, niewielkie biurko i ewentualnie krzesło. Dziewczyna staneła i z krzesła zabrała swą torbę. Otworzyła bez czekania drzwi, po czym wyszła na korytarz, gdzie byli żołnierze, którzy ją omijali bez interesownie . Po paru krokach , czarnowłosa trafiła na stołówkę, gdzie znalazła tam Williama, jedzącego śniadanie. Dosiadła się do niego i zaczęła mu podkradać jedzenie, uśmiechając się pod nosem.
- Kac na dzień dobry?
- z kąd wiesz, że miałem kaca?
- Twój szofer mi to powiedział i widziałam na swe oczy.
- Chwila....jaki szofer?
- no Twój szofer w zielonym aucie. A co?
- em..nic, nie ważne. Napisałem do twej mamy, że jesteś u mnie, tak dla informacji. Możesz na sobotę zostać u mnie jeśli chcesz. A i Abby nie wchodź błagam ciebie do hangaru, tam jest mnóstwo niebezpiecznych rzeczy. - ostatnie słowo powtórzyli razem. - A najbardziej to Galloway.Abby dobrze znała zasady panujące w wojsku wujka. A przede wszystkim , aby uważać na Gallowey'a, który by zrobił piekło na ziemi, jakby się dowiedział o niej. Dziewczyna z uśmiechem na twarzy staneła i wyszła z jadalni, ruszając zgrabnym ruchem, pokierowała się opustoszałym korytarzem. Przy okazji, gdy omijała każdy zakręt ,wyciągnęła niewielką karteczkę z kieszeni bluzy, która była zaniedbana oraz zgięta tak, że wyglądała jakby siedziska tam z sto lat. Rozwinęła ja i jej oczom ukazał się plan. Przejechała palcem po niej odnajdując słowo ,,sobota " i przeczytała na głos.
- Sobota. 7:30 tor przeszkód. Czyli nikt nie jest na strzelnicy. No... cóż wujaszek nie ma zielonego pojęcia , że tutaj jest skrót na dojście na strzelnicę. Dzieki Epps. - ostatnie słowa wymówiła do niewidzialnego Eppsa.
Dziewczyna omijała spokojnie swą drogę, kiedy usłyszała jakieś odgłosy dochodzące za drzwi. Były one niskie i wysokie, a przedewszystkim o czymś rozmawiały. Słyszała parę rozmów naraz. Zaciekawiona, uchyliła lekko drzwi. Bez problemu się otwarły. Lecz kiedy je chwyciła, potknęła się niezgrabnie o swe nogi i wylądowała na ziemi.
- Czy wszytko w porządku ? Nie wyglądasz na jednego z żołnierzy Lenoxa. - stwierdził głos przed dziewczyną.
Mała głowa ,rozczochranych włosów, spojrzała przed siebie, widząc wielki, metalowy palec. Przerażona cofnęła się w panice do tyłu aż do o ściany, zaraz obok drzwi. Abby miała oczy jak pięć groszy. A to wszystko działo się przed jej oczami.
Dziewczyna spała sobie smacznie, kiedy Crosshairs patrzył na nią znudzonymi oczami. Bot odwrócił się w drugą stronę w kierunku swych towarzyszy, by móc ich widzieć. Na to miast oni przeciwnie - odwrócili się plecami, jakby ukrywali pewną tajemnicę, jaka miała nie wyjść na jaw.
- Chłopaki, a wy wiecie gdzie się podział Prime z resztą?- na jego pytanie, odwróciła się głowa Hot Roda.
- Pewnie jest na misji. - i jakby nigdy nic, powrócił do swej pracy. Zielony wojownik z irytacją zmienił się w alt mode i odjechał. Kiedy wyjechał Abby ledwie żywa rozejrzała się po pomieszczeniu i powrociła do spania.
CZYTASZ
Transformers: Złodziejka
AdventureCo by się stało jakby Unicron miał syna? A co by się stało, jakby syn się zakochał w zwykłej autobotce? A jakby mieli iskierkę? Co by ją czekało po wojnie na rodzinnej planecie? Czy była by nadal zdziczałą , a może o matczynym sercu, troskliwą...