Na północny wschód od Marlenton sunęła rzeka. Dosyć wąska i nieśmiała. Za czasów kiedy jeszcze kopalnia istniała, miejscowi rybacy przesiadywali tu i łowili szczupaki. Teraz większość z nich nie żyję, a wędkarstwo powoli zanikło. Siedzieli tam o każdej porze roku i czekali uparcie na branie. Nie raz jastrzębie, które mieszkały w niedalekim lesie; polowały tam nawet. Szczupaki uparte i zawzięte zawsze płynęły pod prąd, wypływały z jeziora, kilka mil na północ i machały długimi ogonami, powoli przemieszczając się nią na południe i zakręcając u brzegu miasta na wschód; tam czekało na nich zawiedzenie, jednak ten raj upragniony kończył się u stóp wodospadu. Tam, gdzie ginęły, Indianie zabierali śnięte ryby i piekli je na ogniskach.
Holden Lennon siedział w rogu po prawej od strony wejścia do przedziału dla kierowcy. W rękach trzymał walizkę. Co chwilę oglądał się przed siebie i za okno, i tak na zmianę. Po drugiej stronie siedziało kilku traperów ze strzelbami, a po jego stronię mężczyzna i kobieta w brudnych łachmanach. Spojrzał się na nich. Kobieta odwzajemniła wzrok i przeszyła go nim od góry do dołu, odwróciła głowę z powrotem do okna. Holden przełknął głośno ślinę i poprawił muszkę. Skierował wzrok na jednego z traperów. On zrobił to samo co kobieta, jednak dodatkowo uśmiechnął się, pokazując ubytki w szczęce. Potem sam spojrzał w okno i oglądał widoki. Po chwili wyjął książkę w czarnej skórzanej oprawie i zaczął czytać.
Obudził się kiedy niedaleko gdzieś było słychać kilka głośnych huknięć. Zamknął książkę i włożył ją do kieszeni. Wyjął chustkę i przetarł nią oczy. Na zaś odwrócił głowę w stronę okna i z materiałem w ręce patrzył w dal. W środku lasu jakiś mężczyzna został zaatakowany przez niedźwiedzia, więc zaczął się bronić, oddając kilka strzałów, ale na darmo, bo za chwilę niedźwiedź odgryzł mu nogę, a później go rozszarpał.
Jakiś mężczyzna usiadł naprzeciwko Holdena. Pochylił głowę i z dziwną miną zaczął mu się przyglądać. Miał wychudzoną twarz i długi podłużny nos; cały był brudny i paskudnie cuchnął. „Masz na nazwisko Snell?", spytał.
„Nie, na piersi mam plakietkę z imieniem", kiwnął głową.
„Nie umiem czytać".
Holden przełknął głośno ślinę i zerwał wzrok na podłogę.
„Znałem kiedyś jednego takiego co miał na nazwisko Snell. Był bardzo do ciebie podobny, myślałem może, że jesteś jego bratem."
„Nie mam brata."
„Pamiętam, że był przyjezdnym, z Nowego Jorku, i co ten laluś robił na takim zadupiu".
„Może przyjechał w interesach...".
„Dziwnie gadał, ino takimi słowami co to gadają te z miast". Przetarł nos i parsknął. „Szybko umarł, niedługo jak tam się pojawił. Indianie zaciukali go prędzej jak przyjechał".
„Pan jedzie do Marlenton?".
„Żony nie miał, ano też jak ty, chodził z taką walizką, tylko Indianie zaraz mu ją ukradli."
Cisza.
„Dnia tam chyba nawet nie pobył. Musi go w nocy zabrali, bo tego dnia nie było mnie w domu, grałem w karty u Jima, pewno gdyby wtedy go zaciukały to od razu bym wiedział, a tak się na drugi dzień dopiero dowiedziałem".
Cisza.
„I uważaj tam w Marlenton, bo tam to też nie lepiej. Nie raz bandyci przyjeżdżają tam, a ten kutasina Mitch Hernandez, nic se z tego nie robi".
Cisza.
„Skąd jesteś?".
„Z San Jose".
„Snell też mógł stamtąd być".
CZYTASZ
struga
Tarihi KurguMiastowy urzędnik przyjeżdża do miasta spłacić dług po ojcu. Po przeżyciu postrzału spotyka Indianina imieniem: Błyszcząca Rzeka. Ten prowadzi go, aby wykonał przeznaczenie. Duchowa wędrówka na pograniczu snu i jawy.