Rozdział 17

13 5 2
                                    


     Elevenowi ukazało się wnętrze pomieszczenia. To było biuro. Powiedziałby, że standardowe, lecz nigdy w życiu nie widział biura, w którym wszystko byłoby aż tak kosztowne; zaznaczyć należało, że tu również oszczędzano na wystroju. A jednak, wewnątrz były trzy osoby. Właściwie, nie zajmowały się obecnie niczym konkretnym, nie były w trakcie pracy. Jakby czekały na ważne spotkanie, choć ich postawy wcale nie wyrażały zdenerwowania lub najmniejszego śladu zniecierpliwienia. Tylko stoicki spokój. Tak. Spokój i wyćwiczone opanowanie.

     Dwie osoby to była para Noir'ów. Stali w maskach - swoich standardowych, białych  jak śnieg maskach. Zdawali się być idealnie na swoim miejscu... Jakby byli stworzeni dla właśnie tego otoczenia. Dla żadnego innego towarzystwa. Jak zwykle, zdawało się, że doskonale są obeznani w sytuacji. To jeszcze nie wszytko, bowiem wciąż wydawali się tak samo niebezpieczni, jak zawsze. Jakby tylko czekali na moment, by bezlitośnie zaatakować... By rzucić się na bezbronną ofiarę niby jakieś dzikie drapieżniki. Byli na swoim terenie...

     Poza nimi, była tu jeszcze jedna osoba. To on. Adam. On nie stał. Nie był gotów, aby wykonywać jakiekolwiek polecenia. Zamiast tego wszystkiego, siedział w centralnej części pomieszczenia, zaraz za dużym dębowym biurkiem. Jego palce były złożone w piramidkę - w geście zdecydowania i opanowania. On nie wykonywał żadnych poleceń. On je formułował i wydawał. Eleven się nie pomylił. To Adam był tu szefem. Przez cały ten czas...

     - Dziękuję, Ronaldzie. Możesz odejść - odezwał się Adam.

     Człowiek w ciemnej masce, który przyprowadził tu blondyna bez słowa ruszył w stronę drzwi. Nie rozległ się ani jeden stukot stóp. Bezgłośnie otworzył drzwi, a potem równie cicho je zamknął. Później bez wątpienia się oddalił, lecz tego również nie było słychać. Zawodowiec...Gdy po obecności owego Ronalda - o ile było to jego prawdziwe imię - nie było już ani śladu, Adam zwrócił się bezpośrednio do przybyłego.

     - W końcu się widzimy twarzą w twarz, Elevenie - powiedział, posyłając wspomnianemu uśmiech, który jednak był dość... Chłodny. A już na pewno pozbawiony jakiejś nuty przyjacielskości, która bez wątpienia w uśmiechu powinna się znajdować.

     - Po co mnie tu sprowadziłeś? - Zapytał blondyn, zakładając ręce na ramiona. Ten gest z jego strony nie wyrażał sceptycznej postawy lub zdecydowania. Bardziej, miał dodać Elevenowi pewności siebie. Tak, brakowało mu jej. Zdecydowanie. Czuł się taki... Taki mały i nieistotny pośród tego szeroko pojętego ogromu, który go otaczał. Pośród tych śmiertelnie niebezpiecznych osób... Obok tych wielkich okien, które ukazywały widok na miasto, któro stąd, z punktu położonego tak wysoko w centrum, zdawało się być jeszcze bardziej przestronne, niż kiedykolwiek wcześniej...

     - Żeby porozmawiać - odparł Adam, jak gdyby nigdy nic.
     - Gratulacje. Udało ci się osiągnąć cel - mruknął blondyn.
     - Ależ jeszcze nie. Przecież dopiero tu przyszedłeś.
     Ile, w mniemaniu tego człowieka, Eleven miał tu spędzić czasu? Jak długo miał tu sterczeć? To już było długo... Aż odrobinę za długo, zważając na fakt, że uprzednio musiał sobie tu chwilę pospać. Nie czuł się tu ani trochę bezpiecznie. Niby Adam zagwarantował mu życie, co wynikało z pojętego przezeń wyboru, ale... temu człowiekowi nie można było ufać? Czyż nie okłamał on Elevena? I to nieraz. Ten człowiek był podły.

     - Przejdźmy do rzeczy - zaproponował "gość". Nie chciał tu być dłużej, niż to było konieczne. Zwłaszcza z tymi dwoma creepami...

     - Skoro nalegasz, to nie śmiałbym się sprzeciwić - powiedział Adam. Wciąż tym swoim spokojnym tonem, który niesamowicie irytował Elevena.

     Ten jednak dawał mu dokończyć. Nie chciał się wtrącać i ciągnąć tych durnych gierek słownych. Dobrze postąpił, bowiem już w następnym momencie mężczyzna kontynuował.

     - Marnujesz się - powiedział. - Stać cię na więcej, niż zadawanie się z jakimiś niezbyt wybitnymi dziennikarzami, którzy nie potrafią o siebie zadbać. Zasługujesz na więcej, niż mieszkanie w jakimś rozpadającym się pokoju, w którym ledwo mieszczą się meble. Nie oszukuj się, przecież o tym wiesz. Bardzo ci nie na rękę bieganie po dachach w przemokniętych butach, mając ubranie posypane - parsknął śmiechem, podkreślając absurdalność tego poczynania - tanią kawą. Spójrzmy prawdzie w oczy, Elevenie. Stać cie na dużo więcej - położył wyraźny nacisk na użyty przez siebie określnik ilości.
     Blondyn otworzył usta, aby coś powiedzieć, aby sprzeciwić się temu... lecz w następnym momencie je zamknął. Nie mógł się kłócić z kimś, z kim - choć ciężko było to przyznać, choćby przed samym sobą - się zgadzał.


     - Ale co ja mogę? - Powiedział w końcu chłopak. Pokręcił głową, jakby sam niedowierzał w to, iż właśnie przyznał rację Adamowi po tym wszystkim, co się stało.

     - Nie szukasz może pracy? - Zapytał Adam, a kąciki jego ust znów lekko się uniosły. Teraz jakby... zachęcająco, o ile nie było to jakieś dziwaczne złudzenie.

     - Pracy? - Zapytał zdziwiony Eleven, zamiast od razu powiedzieć "nie". Przecież robienie czegokolwiek dla tego człowieka oznaczałoby życie jako osoba wyjęta spod prawa. Oznaczałoby to rzucanie niewinnych ludzi na głęboką wodę i zabieranie im kół ratunkowych; patrzenie jak toną. Ten człowiek czerpał z nielegalnych interesów...

     - Gwarantuję ci, że nie narzekałbyś na zarobki - powiedział Adam. - A już mi udowodniłeś, że masz pewne przydatne zdolności. Ty potrzebujesz życia na stabilnej pozycji, w dobrze płatnym zawodzie, a ja potrzebuję ludzi uzdolnionych. Możemy sobie wzajemnie pomóc.

     Blondyn zawahał się. Nie powinien się wahać... Nie powinien w ogóle rozważać tej możliwości. Przecież to było złe... Bardzo złe...

     - Ale ja nie mogę zostać w Stanach. Muszę wracać do Polski. Mam tam rodzinę i znajomych - powiedział.

     - Czy to byłby dla ciebie problem? Przecież i tak z przyjaciółmi widujesz się dość rzadko. Zazwyczaj rozmawiacie przez internet. A twoi rodzice przecież mieszkają w Norwegii.

     Zapytanie się, skąd ten człowiek to wie, byłoby kompletnie idiotyczne. On wiedział wszystko. Wszystko, co związane z elektroniką, połączeniami sieciowymi oraz różnego rodzaju programami.

     Znów cisza. Konsternacja.

     - Za długo się namyślasz, Elevenie. Musisz wybrać - powiedział Adam po chwili, chociaż jego głos, wbrew treści słów, nie zdradzał podirytowania, znudzenia lub jakichkolwiek innych oznak, które świadczyć mogłyby o fakcie, iż jego rozmówca namyśla się za długo.

     - Ja... - zaczął blondyn. Następnie wziął głęboki wdech. To chyba go trochę uspokoiło. Dokończył. - Ja się zgadzam - powiedział.

     Adam wstał. Gdzieś w międzyczasie, wziął jakiś przedmiot z jakieś szafki umieszczonej w biurku. Podszedł do chłopaka, a ten wówczas zauważył, czym owy przedmiot jest. Maska. Niebieska od zewnątrz, czarna wewnątrz; dość ładna. Jej krój był dokładnie taki sam jak masek noszonych przez parę Noir oraz tamtego trzeciego mężczyznę, który - jeśli pamięć nie zwodziła Elevena - nazywał się Ronald.

     - Mądra decyzja, Elevenie. Właściwa decyzja - powiedział mężczyzna, wręczając swemu rozmówcy maskę, którą ten przyjął. - Byłoby naprawdę bardzo szkoda, gdybym po tym wszystkim musiał cię zabić.

     Nim blondyn powiedział cokolwiek, Adam zaśmiał się krótko.

     - Żartuję rzecz jasna - choć tego chłopak nie był pewien. I pewnie miał się nie dowiedzieć, czy to rzeczywiście była prawda.

     Eleven założył maskę. Nie była taka, jak tanie plastikowe zabawki z popularnych koncernów, czy też elementy strojów na Halloween. To dość zadziwiło - ta maska była naprawdę... wygodna. Można ją było zapewne nosić godzinami, co zapewne nie było uciążliwe. Ale czemu się tu było dziwić? Adam miał pieniądze, aby zafundować swym pracownikom towary z wyższej półki.

     - To trochę tak, jak gdyby prawdziwa rozgrywka się właśnie zaczęła, nie sądzisz? - Powiedziała kobieta. Noir. Eleven odwrócił się i zobaczył, że stoi ona, obok swojego towarzysza, kilka kroków od niego. Ta dwója go zadziwiała. Myśl, że ma teraz grać z nimi w jednym zespole, była... dziwaczna, lecz zarazem również swego rodzaju ekscytująca. Nawet bardzo ekscytująca.

     - Nauczysz się jeszcze wielu rzeczy - dodał Noir, uzupełniając wypowiedź kobiety, która lekko oparła swoją głowę na jego ramieniu.

     Adam uśmiechnął się lekko. W końcu był to uśmiech, który mógł otrzymać przyjaciel, a nie ofiara. Następnie, ten człowiek powiedział to, co miało zmienić życie blondyna na zupełnie inne. I teraz już, to było naprawdę. To już nie była zabawa.

     - Witaj w Grze, Elevenie.

Witaj w Grze, ElevenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz