Rozdział 12

125 2 3
                                    


Ares

Jakieś pół godziny temu dostałem wiadomość od Aidena o treści „Panie White, Panna Wilson jest w niebezpieczeństwie. Dostałem od niej wiadomość, w której napisała S.O.S. i wysłała lokalizacje. Na miejsce wysłałem już 2 zespoły niedługo po pana przyjadę "

Zerwałem się szybko, byłem już w stanie poruszać się bez kuli. Założyłem płaszcz i wyszedłem przed budynek gdzie czekał już na mnie Aiden. Miejsce, w którym znajdowała się Winnifred nie było daleko więc szybko tam dotarliśmy. Był to duży dom, oczywiście weszliśmy bez pukania. Żołnierze od razu zaczęli przeszukiwać dom. Po jakichś pięciu minutach przeszukali cały budynek, ale nigdzie jej nie znaleźli. W pewnym momencie usłyszałem hałas i uciszyłem wszystkich, dźwięk dobiegał z dołu, ale nigdzie nie było widać schodów ani żadnych drzwi do piwnicy. Często zejście do piwnicy było ukryte, więc kazałem przeszukać cały do jeszcze raz, ale dokładniej. Ja również szukałem. Stwierdziłem, że pójdę zobaczyć do sypialni, sprawdziłem pod dywanem, łóżkiem i komodą została tylko szafa, z której wiał lekki wiaterek.

- Wszyscy do mnie chyba coś znalazłem.

Powiedziałem to takim głosem, żeby usłyszeli mnie tylko moi ludzie. Jeden z żołnierzy odsuną drzwi od szafy. Bingo tutaj było zejście. Przede mną szła trójka uzbrojonych mężczyzn a za mną reszta.

Szliśmy wąskim korytarzem, kiedy było już słychać rozmowę, zatrzymałem ich na chwilę, aby zorientować się, o czym rozmawiają.

- ... grałam na czas

Usłyszałem głos Wilson. Ale nadal nie pozwalałem żołnierzom wejść, bo dobrze wiedziałem, co ona planuje.

- Co kurwa?!

Dziewczyna się śmiała, zdziwiło mnie to.

- Oni zaraz tu będą.

Wtedy zapukałem, ale był to jebany błąd. Usłyszałem strzał.

- Dobra kurwa rozpierdolcie te drzwi!

- tak jest

Odpowiedzieli chórkiem. I zaczęła się strzelanina a ja zacząłem szukać Winnifred. Kiedy popatrzyłem na podłogę, zauważyłem, że została postrzelona w brzuch. Kurwa ona nie może umrzeć! Wziąłem ją na ręce i wybiegłem z pomieszczenia.

- Szefowo popatrz na mnie. Proszę cię, otwórz oczy.

- Ares... mam praktycznie zerowe szanse na przeżycie... - Ona się uśmiechnęła to nie jest normalne - To wcale nie boli.

Kurwa ona nie przestawała się uśmiechać. Musiała coś zażyć, bo to nie jest normalne. Kiedy dotarliśmy do auta kazałem Aidenowi jechać do najlepszego szpitala w okolicy.

- Kurwa szefowo proszę, nie odpływaj.

- Nie mogę już dłużej Ares... chce mi się spać.

- Aiden pospiesz się, ona odpływa.

- Czy ja umieram?

- Nie, nie umierasz... nie umierasz Wilson, jeszcze jest tyle rzeczy, które muszę ci powiedzieć, jeszcze tak dużo musisz się dowiedzieć i przeżyć... Proszę, zostań ze mną.

Dziewczyna położyła swoją rękę na moim policzku.

- Jeszcze się zobaczymy...

Nie nie nie tylko nie to ona nie może umrzeć, nie teraz ja sobie bez niej nie poradzę.

Kiedy tylko znaleźliśmy się pod szpitalem, wyskoczyłem z auta i pobiegłem do środka z Winnifred na rękach, z sekundy na sekundę robiła się coraz zimniejsza. Kurwa! Zabije tego jebanego idiotę, który ją postrzelił! Wbiegłem zdyszany do szpitala.

- Niech mi ktoś pomoże, proszę...

Podbiegła do mnie pielęgniarka, popatrzyła na dziewczynę i kazała mi podążać za nią. Weszliśmy do sali położyłem Winnifred na łóżku i patrzyłem, jak odjeżdża razem z pielęgniarkami na salę operacyjną. Wyszedłem na korytarz i przypierdoliłem ręką w ścianę tak mocno, że pękła, a moja ręka była cała z krwi nie tylko przez uderzenie w ścianę, ale także przez to, że Winnifred krwawiła i to bardzo. Oparłem się plecami o ścianę i siadłem na podłodze chowając głowę w kolana. Kurwa to wszystko moja wina! Gdybym wtedy ich nie zatrzymał, tylko pozwolił im wejść od razu do tej jebanej piwnicy, to nic by się jej nie stało.

Miałem ochotę rozpierdolić wszystko, co było dookoła. Podchodziły do mnie pielęgniarki, które pytały, czy czegoś mi trzeba, ale ja nic nie odpowiadałem. Ignorowałem połączenia od rodziców, kolegów i rodzeństwa.

- Co ty tak na podłodze siedzisz?

Usłyszałem głos mojego brata, podniosłem głowę i popatrzyłem na niego

- Cześć Archer.

- Pytam się, dlaczego siedzisz na podłodze, a nie na krześle, które jest obok ciebie.

- Mam trochę chujowy dzień okej?

- Chodzi o tą dziewczynę?

Westchnąłem, on nie miał pojęcia, kto to był.

- Słuchaj to nie jakaś tam dziewczyna tylko...

- Tylko?

- Winnifred Avery Wilson...

Archer nic nie powiedział, pewnie był zdziwiony, ponieważ jeszcze nie dotarły do niego wieści, że ją odnalazłem.

- Nie rób sobie żartów, przecież ona zaginęła.

- Dopiero kilka dni temu się zorientowałem, że to ona.

Znowu cisza, słyszałem jak, siada koło mnie na podłodze.

- Dobra, ale co robisz w szpitalu? I dlaczego masz ręce z krwi?

- Winnifred, ona... została postrzelona.

Archer zaniemówił. Usłyszałem, jak odsuwają się drzwi i od razu wstałem na proste nogi. Z sali operacyjnej wyszedł jeden z lekarzy. Mówię, że jeden, bo była ich tam trójka.

- Doktorze co z nią?

- Pana koleżanka jest w stanie krytycznym, na razie walczy o życie na stole operacyjnym. To wszystko, co na razie wiem bardzo mi przykro. Przepraszam, muszę już iść.

Nie wytrzymam. Złapałem za płaszcz i wyszedłem szybkim krokiem ze szpitala, zostawiając tam brata i Winnifred. Powiedziałem Aidenowi, że może jechać do domu. A ja poszedłem w przeciwną stronę, wyciągnąłem paczkę papierosów i paliłem jednego po drugim, idąc gdzie mnie nogi, poniosą. Wypaliłem dwadzieścia papierosów, czyli całą paczkę, ale mi nadal było mało, więc sięgnąłem po narkotyki. Kokaina. Zażyłem jej więcej niż zazwyczaj, ułożyłem równą kreskę na ręce i ją wciągnąłem nosem. Tym razem nie było to pięć czy dziesięć mg tylko trzydzieści. Wiedziałem, że to przesadza, ale chuj mnie to obchodziło. Szedłem tak przed siebie i się nie zatrzymywałem. Przeszedłem już może z pięć kilometrów, ale kiedy sobie uświadomiłem, że to, co robię nie ma sensu zatrzymałem się.

- Ty pierdolony głupku - mówiłem do siebie - czemu to robisz? A co jak szefowa jednak przeżyje? Przecież ty będziesz już martwy.

Kurwa nie przemyślałem tego.

- Chuj muszę wrócić do szpitala.

Nadal mówiłem do siebie. Wiedziałem, że nie mam za dużo czasu, ponieważ za jakieś pięćdziesiąt minut mnie odetnie. Postanowiłem, że będę biec, w końcu byłem pod wpływem kokainy, więc teoretycznie powinienem mieć dużo więcej energii i okazało się, że to prawda.

W ciągu jakichś czterdziestu może trzydziestu minut znalazłem się pod szpitalem. Nie miałem już siły, aby biec pomimo zażytych narkotyków. Kiedy przypomniałem sobie o Winniferd stwierdziłem, że ona by chciała, żebym żył. Stawiałem małe powolne kroki kiedy znalazłem się w szpitalu, zauważyłem, że Archer mnie szuka, ale nie miałem już siły, żeby do niego podejść albo żeby go zawołać. Upadłem na ziemię i straciłem przytomność. To naprawdę nie miało się tak skończyć...

Sweet Lies #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz