Clarissa Monet (Kontynuacja)

71 3 3
                                    

- Jeremiach chodź tu

- TO TY ZABIŁEŚ NASZĄ MATKĘ!?

- I jestem z tego bardzo dumny

- Clarissa zostaw nas proszę samych

- Dobrze

-Tu vida se está acabando ahora te dispararé veinte tiros - Powiedziałem i oddałem dokładnie 20 strzałów gdy Clarissa wyszła.

Uciekłem przez okno i wróciłem do rezydencji monetów. Powiedziałem wszystkim że pojechałem do sklepu i zwaliłem to na Hailie że chciała słodycze.

•Tydzień później •

"To już 13 ciało znaleziono przez nasze oddziały policji w tym tygodniu. Uroczyście ogłaszamy serie morderstw. Uważajcie na siebie i nie otwierajcie nikomu drzwi. Jeżeli masz dostęp do takich środków zabezpiecz dom kamerami i noś przy sobie broń. To tyle w dzisiejszych faktach dowidzenia"

Słuchałem z niedowierzaniem. Jak taki zwykły biedak może nosić przy sobie broń. Co najwyżej kartkę papieru. Chociaż od przecięcia papierem się nie umiera.

- Tony czy wiesz może o co chodzi w sprawie tych masowych morderstw? - Zapytał mnie Vincent który kurwa myśli że mnie zamrozi tym swoim głosikiem

- Ja nic nie wiem odwal się ode mnie

- Grzeczniej bo spotkamy się w gabinecie

- Mhm

- Tony... - wyszeptała cichutko Hailie która znikąd pojawiła się koło mnie.

Ona wiedziała i mi pomagała. To ona zleciła mi niektóre te morderstwa. Teraz bała się że się wkopiemy w to. Nie tym razem. Ja mam dobre argumenty. Tylko że Vince chyba lepsze...

- A czy powiesz mi dlaczego gdy te wszystkie morderstwa miały miejsce nie było cię w domu?

- Wiesz Vince... Dużo imprezuje, spotykam się ze znajomymi. Wiesz jak to jest.

- To i tak cię nie usprawiedliwia. Chce dokładnych wyjaśnień co wiesz na temat tych morderstw.

- Wiem tylko tyle że to nie ja ale mam podejrzenia kto to może być...

- Proszę mów śmiało

- Clarissa Monet

Wiem że właśnie wkopałem moją wspólniczkę ale cóż czego się nie robi dla ratowania własnej dupy.

Jeszcze tego wieczoru udałem się do Clarissy.

Ona sobie spała a ja robiłem swoje.

- Tu vida se está acabando ahora te dispararé veinte tiros

Tak zabiłem moją wspólniczkę. Przynajmniej nie powie Vincentowi.

Skip time•

Była godzina 2.30 a ja poszedłem na grób naszej matki.

- Przepraszam mamo że musisz oglądać to wszystko co robię. Teraz powinienem cię przepraszać w nieskończoność, ale może niedługo do ciebie dołączę...

Długo tak siedziałem i opowiadałem, bo wiedziałem że mnie słyszy.

- Zawsze byłaś wspaniałą osobą. Przy tobie czułem się najlepiej. Prawie nikt się nie zmienił od czasu twojej śmierci. Poza mną...
Vincent to typowy Vince taki jaki był. Tylko wydaje mi się że zaczyna mu powoli odbijać od władzy.
Will. No właśnie Will. Od czasu gdy Hailie się do nas przeprowadziła strasznie zmiękł. Taka ciepła klucha się z niego zrobiła.
Dylan. Dylan jak Dylan. Wkurwia jak mało kto ale czasem jest pomocny. Zaczął dużo więcej ćwiczyć.
Shane jak to Shane. Dalej kserokopia mnie. I to dosłownie. Też potrafi wkurwiać jak nie jeden. Wyrósł z niego straszny dzban.
Ja. No jak to ja. Wiem że starałaś się wychować mnie na grzecznego chłopca ale coś nie wyszło. Wszyscy mówią że wszystko to tylko moja wina.
Hailie. Moja wspólniczka. Obrażalska, dużo czyta, wkurwia bardziej niż Dylan i Shane razem wzięci. Ale kocham ją ponad wszystko. Nie skoczył bym za nią w ogień... Nie pozwoliłbym jej nawet myśleć o tym. Szkoda że jej nie poznałaś.
W ogóle wszystkich Kocham.

Gdy tak tam siedziałem straciłem poczucie czasu. Żeby nie było podejrzeń podszedłem do sklepu po wódke i wypiłem żeby w razie natrafienia na Vinca nie nabrał podejrzeń. Nie było opcji żeby na niego nie trafić bo była 5 rano. Już pewnie siedział w kuchni w garniturze popijając kawkę z kub

Do końca tygodnia zabiłem jeszcze 12 osób

//Na drodze zła// Tony Monet//Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz