5🥀

788 46 38
                                    

Ataki kaszlu były coraz częstsze, a miłość nie ustępowała na krok. Mogłobym powiedzieć, że jest tylko większa, ale to było już niemożliwe. To co czułem do Bartka było już tak silne, że nie istnieje żadna większa skala tego co czuł.

- Dlaczego ludzie chcą umrzeć tak tragicznie? Czemu nie mogę iść się zabić i mieć z głowy umieranie w męczarniach dusząc się przez głupie chwasty? - Mówiłem patrząc pustym wzrokiem przed siebie. Właśnie. Dlaczego nie pójdę się po prostu zabić?

- Właśnie to jest trzecie najczęstsze rozwiązanie choroby. Niektórych chorych tak przeraża fakt śmierci przez Hanahaki, że postanawiają zabić się wcześniej i skończyć tą udrękę codziennego bólu szybciej. - Mówiła Hania. Ona wiedziała bardzo dużo na ten temat, wręcz wszystko, chociaż to normalne, bo codziennie była przy osobie, której przydarzyło się to samo co mi.

- Ale ty podejmiesz się operacji i nie będziesz musiał myśleć o innych powodach, prawda? - Mówił Bartek, a ja na jego wypowiedź jedynie milczałem.

Bartek, to takie urocze, że się o mnie martwisz, ale nie jestem w stanie podjąć decyzji. - pomyślałem.

- Znam dobra klinikę zwalczającą Hanahaki, jak tylko chcesz operacja może odbyć się w każdej chwili, dzwoniłam doinformować się o wolne miejsca. - Mówiła Hania, miło z jej strony, ale ja nie chcę operacji, chce do końca życia patrzeć w jego oczy czując motylki w brzuchu.

- Co będzie po śmierci? Będę coś czuć czy nieświadomie zniknę jakby w wiecznym śnie? - Mówiłem nadal patrząc w jeden punkt przed soba. Było to pytanie bardziej retoryczne, bo każdy ma inne poglądy odnoście tego co jest po śmierci.

Chciałem usłyszeć ich odpowiedź, ale złapał mnie kaszel, więc pobiegłem do toalety, po czym schyliłem się wymiotując sporymi płatkami czerwonej róży, jakby oblanymi czerwoną cieczą.
Wyglądały ohydnie.

Na chwilę atak ustał, myślałam, że to koniec, gdy był to dopiero początek. Gdy zacząłem wstawać z pozycji klękającej poczułem okropny ból jakby rozprzestrzeniający się aż po samo gardło. Zacząłem wręcz wymiotować krwistymi płatkami, których było wyjątkowo dużo.
Miałem łzy w oczach przez to, że nie mogłem złapać nawet odrobiny powietrza. Znowu dusiłem się, wręcz błagając o koniec.

W tym momencie żałowałem, że nie zabiłem się 5 minut wcześniej.

Wymiotowałem straszną ilością krwi, ale przecież nie umieram, Hania mówiła, że mam jeszcze parę dni. Chyba?

Po dłuższej chwili wreszcie złapałem oddech, więc postanowiłem wyjść z pomieszczenia i udać się do swojego pokoju. Plan był łatwy, wstać, otworzyć drzwi i pójść po schodach do siebie, jednak nawet i tak prosta rzecz nie poszła po mojej myśli. Będąc przy schodach poczułem jak zaczyna kręcić mi się w głowie, a obraz przed oczami zaczął mi się rozmazywać. Nie chciałem teraz mdleć więc szybko udałem się tam gdzie byłem wcześniej i położyłem się na miękkim dywanie na podłodze, droga była zdecydowanie krótsza niż ta po schodach do pokoju.

- Patrząc na twój obecny stan wręcz mam ochotę zacząć błagać cię na kolanach żebyś podjął się tej operacji i nie umierał zaślepiony miłością, która ma w ciebie wyjebane. - Mówił Bartek, który obecnie siedział jakieś dwa metry ode mnie na kanapie.

Wcale nie masz wyjebane. - Pomyślałem.

- To dla mnie za trudne. - Westchnąłem a widoczność z czarności mimo otwartych oczu zaczęła mi wracać.

- Masz brodę we krwi. - Skomentował po czym gdzieś poszedł. Ja leżałem patrząc w sufit, nie miałam siły wstać.

Zauważyłem, że Bartek wrócił z mokrymi chusteczkami w ręku.

- Trzymaj. - Powiedział podając mi opakowanie. Nie odpowiedziałem wracając do patrzenia w sufit. - Jak z dzieckiem. - Westchnął po czym usiadł obok mnie i zaczął czyścić mi okolice ust z krwi, o której totalnie zapomniałem.

- Nie musiałeś tego robić. - Skomentowałem, mimo, że podobało mi się to. Kochałem jego dotyk, działał na mnie jak lekarstwo, przyprawiając o przyjemne dreszcze i te motylki, czułem jakby były ich setki.

- Straciłeś bardzo dużo krwi. - Zmienił temat, a ja spojrzałem na niego z pytającą miną, skąd wiedział? Pierwszy raz miałem taką sytuację. - Następnym razem nie zapominaj spuścić wody. - Faktycznie, jestem debilem, nie chce by patrzył na to wszystko, już nie przez sam fakt, że wyglądało to strasznie, gdybym na jego miejscu widział takie coś pewnie sam bym zwymiotował, tylko przez fakt, że byliśmy blisko ze sobą przed moją chorobą, oczywiście jako przyjaciele, nic więcej niż przyjaźń nigdy nas nie łączyło.

Zamknąłem oczy próbując zignorować ból. Bartek podniósł się i gdzieś poszedł, dlatego mogłem dać upust swoim emocją.

Skoro teraz boli to tak bardzo, że trudno przełknąć mi ślinę, to co dopiero będzie gdy korzenie w moich płucach rozprzestrzenią się docierając prosto do serca. Będę umierał w strasznych cierpieniach.

Z moich nadal zamkniętych powiek zaczęły powoli spływać łzy. Płynąc przy uchu w dół czułem łaskotanie przemieszczającej się słonej kropli, która chwilę później przerodziła się w lekki strumień łączących się w pewnym miejscu w jedność łez.

- Patrząc na ciebie sam zaraz się popłaczę. - Usłyszałem głos Bartka, po czym przeniosłem się do siadu i szybko wytarłem oczy z których jeszcze chwilę temu płynęła słona woda. Byłem pewien, że poszedł gdzieś indziej niż kanapa. - Nie bój się, płacz to nic złego. - Chłopak wstał, podszedł do mnie po czym wyciągnął rękę w moją stronę, która bez zastanowienia złapałem.

Zrobił coś czego nigdy bym się nie spodziewał. Pomógł mi wstać, po czym bez słowa przytulił mnie.

- Oliwier, gdybym mógł jakoś Ci pomoc. - Przerwał na chwilę, nadal staliśmy wtuleni w siebie. - Oliwier, chciałbym zrobić z tobą tyle rzeczy. - Znowu na chwilę przerwał. - Moglibyśmy wyj..echać tam.. gdzie zawsze marzyłeś.. - Głos mu się strasznie łamał. - Tylko my, plaża, ocean. - Samemu mi zrobiło się przykro na widok płaczącego Bartka, szczególnie, że robił to przeze mnie.

Słyszałem, że rozpłakał się na dobre, cieszyłem się, że nikt na nas nie parzył teraz. Wyglądało to strasznie głupio, gdy oboje płakaliśmy przytuleni do siebie.

- Bartek, chciałbym, tak bardzo chciałbym móc to zrobić. - Odpowiedziałem po dłuższej chwili gdy uspokoiłem płacz. - Tak bardzo nie chcę umierać. - Mówiąc to znowu z moich oczu spłynęła pojedyncza łza.

- Oliwier, damy radę. - Odpowiedział Bartek.

"Damy radę."
Czy to była prawda? Głupio to brzmiało z ust osoby przez którą Oliwier powoli umiera.
Oliwier chciał dać radę, bardzo.
Dlaczego spotkało to akurat jego?

🥀________________🥀
Przypominam o możliwości zostawienia gwiazdki czy komentarza!

Co myślicie o całej książce?

Hanahaki | Kostek x BartekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz