3. Burdel.

821 57 19
                                    

Czas mijał bardzo szybko, aż za szybko. Od rozpoczęcia roku minęły trzy tygodnie. W tym czasie nauka się rozkręciła na dobre, przez co nie miałam już kompletnie wolnego czasu. Musiałam się uczyć do sprawdzianów, odpowiedzi i kartkówek, a na dodatek do matury. Żyłam w stabilnej rutynie. Wstawałam, szłam do szkoły, w niej się uczyłam i prowadziłam kółko teatralne, wracałam, uczyłam się, chodziłam na zajęcie i znów się uczyłam. Powoli zaczęłam nie wyrabiać, ale przecież Lilianna nigdy nie potrzebowała pomocy, więc i tak o nią nie prosiłam.

Nie udało mi się w dwa tygodnie zebrać trzydziestu osób na moje zajęcia teatralne, ale zebrałam ich aż dwadzieścia. Dyrektor dał nam sprzęt z dofinansowania, który naprawdę był mi potrzeby. Takim sposobem, co czwartek po piątej lekcji prowadziłam czterdziesto pięcio minutowe kółko teatralne. Nie było to aż tak na wysokim poziomie jak moje zajęcia po szkole, na które chodziłam od dziecka, ale zawsze coś pomagało. Głównie ćwiczyliśmy rolę, obserwując siebie nawzajem.

W piątkowy wieczór siedziałam przy biurku i uczyłam się na sprawdzian z historii. Lubiłam to rozszerzenie, jednak uczenie się go było cholernie męczące. Byłam ubrana w mój ulubiony dres, czyli krótkie spodenki i bluzę do kompletu. Na słuchawkach leciały moje ulubione piosenki, jednak to było na nic.

Od paru miesięcy miałam problem ze skupieniem i koncentracją. Pomimo wielu męczących ćwiczeń na skupienie, zażywania tabletek kupionych w aptece to było na nic. Jednak znalazłam na to rozwiązanie, nie za dobre, ale pomagało. Czułam pieprzone wyrzuty sumienia, że coraz częściej sięgałam po tą pomoc, jednak to było moją jedyną deską ratunku.

Po godzinie siedzenia i patrzenia się w kartkę, rzuciłam to. Ściągnęłam słuchawki z uszu i wstałam od biurka. Podeszłam do okna balkonowego i je otworzyłam. Na dworze było jeszcze ciepło, a słońce zachodziło, było nawet przyjemnie jak na końcówkę września. Mój pokój miał własny balkon, nie był on duży, ale zmieściła się na nim mała kanapa i stoliczek. Siedząc na ogrodowej kanapie miałam widok na ulicę po prawej, ogródek po lewej i na przeciw sąsiedni dom. I cholerny balkon pieprzonego Matczaka. To było jedynym minusem tego balkonu.

Usiadłam na kanapie i wyciągnęłam rękę w stronę doniczki. Pod dużym kwiatkiem, stojącym na lekkim podwyższeniu wyciągnęłam metalowe pudełeczko. Otworzyłam je i wyjęłam skręta. Schowałam pod doniczkę, w tym samym czasie wyciągając stamtąd zapalniczkę. Odpaliłam blanta i się nim zaciągnęłam,  czując cholerny spokój.

— O stary! — moje serce podskoczyło, kiedy usłyszałam męski krzyk. Wyjrzałam lekko, chcąc zobaczyć kto stał niedaleko mojego domu. Czułam jak płuca pompują mi się z prędkością światła.

To co robiłam nie było legalne. Marihuana była zakazana w Polsce, a ja ją właśnie paliłam u siebie na balkonie. I to nie pierwszy raz.

— Mordo, jesteś! — następny krzyk, lecz tym razem dobrze mi znany.

Michał stał na chodniku pomiędzy moim a jego domem. Witał się z jakimś kolegą. Zaczęli rozmawiać i w tym samym czasie iść w stronę mojego domu. Serce mi zabiło mocniej, a oczy się wyszczerzyły. Zastygłam w miejscu, przez co blant zaczął się sam spalać. Zaciągnęłam się ostatni raz, a następnie zgasiłam narkotyk o barierkę i szybko schowałam do metalowego pojemniczka.

Pospiesznie wstałam z kanapy, lecz to było niezłym błędem. Świat zawirował, a ja omal nie upadłam. Nagle z dołu domu zaczęła grać muzyka, a ja już wiedziałam co się dzieje.

Kiedy się ogarnęłam, wyszłam z balkonu i tak samo szybko z pokoju. Przemierzałam korytarz i schody z prędkością światła, słysząc coraz głośniej muzykę. Będąc już na parterze zobaczyłam mnóstwo obcych osób i alkohol. Otworzyłam szeroko usta, nie mogąc w to uwierzyć.

POPIÓŁ NASZYCH SŁÓW | MATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz