Węch

24 0 0
                                    

Przez całą drogę nie wypowiedzieli ani jednego słowa, słychać było jedynie dźwięk kopyt uderzających o podłoże. Sam wyraz twarzy u obydwu towarzyszy świadczył, że żadna nić porozumienia nie nastąpi. Odciągnięcie od jego ulubionej rozrywki i źródła przyjemności sprawiło, że Dertyn coraz słabiej ale jednak wciąż miał ochotę przynajmniej pobić swojego podwładnego. Odległość w jakiej mieścił się dom publiczny w którym jeszcze niedawno gościł sprawiła, że u wrót Tamui znaleźli się dopiero po zmroku. Strażnicy bramy w pośpiechu odskoczyli na boki tworząc przejście, jednocześnie walcząc z równowagą i z całej siły próbując wykonać zadowalający porucznika salut. 

Ludzie wyszli na ulicę i miasto zalał tłum i prawdopodobnie nikt z żyjących mieszkańców nie widział większego zamieszania. Grupowa panika nie ułatwiała dostania się do budynku areny. Ulice po których tak łatwo było uciec konno, teraz były nie do przejścia. Parę osób należało niemal zepchnąć masą toczącego się w tym tłumie konia, by móc przejść dalej. Hałas towarzyszący ożywionym dyskusjom, w których snuto coraz to bardziej absurdalne scenariusze tego co mogło wydarzyć się za zamkniętymi wrotami największej chluby miasta, był ogłuszający. Gdy zsiadali z koni, złapało go za płaszcz co najmniej dwóch obywateli dopytujących o to, kiedy w mieście będzie można znów poczuć się bezpiecznie. Odrzucił ich ręce, jakby strzepywał z siebie brud, obdarzając przy okazji grymasem olbrzymiej irytacji. Gdy podkomendny wziął od niego wodze, w spokoju mógł udać się do wnętrza budynku. Będąc już w środku pośpiesznie minął kilku urzędników jeszcze głośniejszych od tłumu na ulicy i otworzył drzwi prowadzące na trybunę. Wdrapał się na szczyt drewnianych schodów które wychodziły na samym środku miejsca dla widowni. Zlokalizował wzrokiem budkę, wyglądem przypominającą wyjątkowo gruby filar i mijając otwarte już drzwi z kraty, zszedł na dół krętymi schodami. Od piasku dzieliła go już tylko jedna krata, również uchylona, przez którą przeszedł. Po postawieniu na nim nogi uderzyła go cisza i chłód powietrza. Bez tłumu i gwaru. Bez hałasu, krzyków. Po prostu wolna przestrzeń po której w świetle gwiazd i latarni snuły się pojedyncze sylwetki oceniające sytuację. Pojedyncze sylwetki które niczym sępy krążyły wolnym krokiem wokół leżących na podłożu rozłożonych cieni. Wziął głęboki wdech, spojrzał w rozgwieżdżone niebo i ruszył naprzód. Czuł, że jego irytacja powoli ustępuje, miał dużo czasu by ostudzić złość. Powoli zbliżające się z każdym krokiem zwłoki przywoływały niemal spokój jakiego wymagał profesjonalizm. Kroczył w kierunku truchła leżącego na samym środku. Skupił wzrok i nachylił się przyglądając ranie ziejącej pod pachą. Ukląkł na jedno kolano, zdjął skórzaną rękawicę i delikatnie rozchylił przecięty fragment tuniki. Zalane krwią włosy pod pachą rozdzielała wyrwa. Docenił cięcie zabójcy, patrząc jak równo rozdzielone było mięso. Dostatecznie głębokie by całkowicie sparaliżować cel który potem został dobity brzytwą wciąż tkwiącą w oku. Mimo twarzy zalanej krwią, z łatwością rozpoznał w niej sierżanta. W tym momencie nie pamiętał czy nazywał się Mentres, czy też Mengret — pamiętał natomiast doskonale o ślubie, jaki miał niedługo się odbyć, z jego udziałem w roli głównej. Przygnębiła go ta myśl. Wyobraził sobie przyszłą małżonkę, która zamiast cieszyć się najpiękniejszym dniem w jej życiu, odziana w piękną, białą suknię, tkwić będzie zrozpaczona nad trumną. Trumną spuszczaną w glebę leżącą na części lokalnego cmentarza, poświęconej najbardziej zasłużonym, przy akompaniamencie chóru z lokalnej kaplicy. Potem spędzi rok, czy dwa na żałobie, tak by lokalne społeczeństwo zapomniało i nie wytykało jej potem palcami, a następnie weźmie sobie kolejnego małżonka, który zapewni jej jakkolwiek godne życie. 

Przetarł oczy wierzchem dłoni i powziął myśl, że za wszelką cenę musi znaleźć osobę, która to zrobiła. Inaczej nie spocznie. Ostrożne chwycił dłonią brzytwę i powoli zaczął wyciągać ją z oczodołu trupa. Towarzyszący temu odgłos zawsze go brzydził, ale daleki był od zwrócenia śniadania. Zbyt dużo zwłok widział w życiu. Zbyt dużo zwłok widział służąc jako szef ochrony Kastyliusza. 

Pani widmowego szałuWhere stories live. Discover now