Pies ogrodnika.

435 28 16
                                    

Wysoki chłopak przemierzał myślami komnaty zamku w poszukiwaniu starszej córki Michaela. Nie mógł w dokładności powiedzieć gdzie się znajdowała, pomimo wyczucia garstki jej energii. Blokowała przed nim swój umysł. 

Ruszył przed siebie zapalając po drodze naftowe lampy. W oddali, słysząc kobiecy, ale wciąż donośny krzyk, uniósł kąciki ust wiedząc już, gdzie była Valentina. Jednym mignięciem znalazł się przy niewielkich drzwiach przy końcu długiego korytarza. Były uchylone, dzięki czemu bez problemu mógł za nie zajrzeć i popatrzeć, jak kobieta jego marzeń obija worek treningowy.

— Jacob wypad, czuję twoją obecność — syknęła, nie przerywając mocnych uderzeń. Nie odwróciłaby się nawet na chwile, ale zbliżająca energia ostatecznie ją do tego zmusiła.

— Michael chcę cię widzieć. — uniósł w zacieszu brwi. Odkąd król Hostencji pozwolił mówić mu do siebie po imieniu, za każdym razem, wypowiadając te słowo cieszył się jak głupi. Nie widziała w tym nic specjalnego. W końcu był jej ojcem.

— Jeśli to nic ważnego, to nie ruszam stąd swojego tyłka. Na który wiecznie się gapisz tak przy okazji, nie zapominaj się.

— Pies ogrodnika, sama nie weźmie, a drugiemu nie da — przewrócił szarymi oczami i ułożył swoje ręce na kolistych biodrach dziewczyny.

— Odejdź z tymi łapami i wstrzymuj słowa póki masz kły na miejscu — warknęła odrzucając go na dwa metry. Czasem nie panowała nad swoją złością i całkiem przypadkowo robiła krzywdę. W tym przypadku może zrobiła to celowo. Nie sekretem było to, że dawała mu kosza więcej razy, niż można było o tym pomyśleć. Niestety, i tak bez skutku.

— Już nie bądź taka niegrzeczna. Za dziesięć minut masz być na górze — wzdychając, zdjęła z dłoni rękawice.

Była podirytowana. Kochała swojego ojca, ale nie zmieniało to faktu, że nie miała przez niego nawet chwili dla siebie. Ciągle tylko zrób to, przyjdź tam, ogłoś to. Nie mając wyjścia musiała się na to godzić, bo walczyła o przyszłość na tronie. Zależało jej jak nigdy dotąd, a Michael widząc poświęcenia córki, wymagał od niej o wiele więcej. 

Przetarła spocone czoło ręcznikiem, napiła się wody z kroplami krwi i poszła do szatni, która z niewiadomych powodów znajdowała się w podziemiach. Lochy były jedynym obskurnym miejscem w całym zamku. W całym imperium. Tutaj przetrzymywano zdrajców, znalezionych pośredników i szalejących wampirów. 

Ona też do nich należała, jednak posiada taryfa ulgowa zwana córka Huntera, chroniła ją przed wiecznym więzieniem. 

Przez zmarnowaną siłę, musiała iść na pieszo. Nawet się z tego cieszyła, bo ojciec zawsze powtarzał jej, by nie łaziła na skróty, a nie chcąc marnować kolejnej krwistej fiolki tylko po to, by dostać się tam szybciej, mogła pofatygować się po schodach. Czasem zaklinała z powodu wymarcia latających krwiopijców. Gdyby żył choć jeden mogłaby wziąć od niego próbkę krwi i wyhodować sobie własne piórka. Chcąc nie chcąc, nie miała tej możliwości. 

Pod masywnymi drzwiami znalazła się chwilę później. Nie trudząc się na pukanie, weszła do obszernej siedziby. Na środku pomieszczenia wisiał ogromny żyrandol czarnego koloru, wysadzona czerwonymi kryształami, który jako pierwszy zwracał na siebie uwagę. Padający przez ogromne okiennice blask księżyca, oświetlał tron podobnego wystroju do żyrandola. W Blackout zawsze panował mrok. Stąd też wzięła się nazwa świata, powstała wiekami temu. Tylko raz na miesiąc słońce przyćmiewało księżyc. 

— Chciałeś mnie widzieć ojcze — podeszła bliżej tronu mężczyzny. Jego broda jak zwykle była idealnie przystrzyżona, na twarzy panowała obojętność, wzrok przepełniał czerwony, lodowaty kolor, a w dłoni trzymał złote berło, zakończone trójkątnym, niebieskim kamieniem równowagi — Matko, Eres — przeniosła wzrok na ojca. 

Blackout: Pokolenie Wampirów Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz