— Zatrzymaj się! — krzyk chłopaka poraz czwarty dotarł do jej ucha, zaś drugim wypadł. W zamiarze nie miała prowadzenia z nim żadnej rozmowy. — Valentina — stachany biegiem, wyskoczył przed jej ciało wstrzymując kroku.
— Japierdole, jeden dzień bez twojej mordy, błagam — oblepiła go oceniającym wzrokiem.
— Wolisz jebać się z mieszańcem niż ze mną? Ładnie się ustawiasz.. — dodał podczas gdy ta chciała go wyminąć. I zrobiła to pomimo, iż ciepło wywołane niespodziewanym wydaniem sekretu przeszło niemal przez całe ciało.
Niby niespodziewanie, a z drugiej strony już o tym myślała, tylko nie brała tego pod lupę. Czuła kogoś energię będąc przy Rosalie, jednak zrzuciła to na zbędna panikę. Bardzo źle to teraz wyglądało.
— Rosaline Forest i Valentina Hunter, córki największych wrogów.. Mina twojego ojca byłaby nie do opisania — parsknął idąc z nią twarzą w twarz.
— Ujebało ci się coś — pokręciła głową zachowując bezwzględną twarz. Musiała jak najbardziej zachować pozory na wszelki wypadek, gdyby tylko doszły do niego jakieś słuchy i chciał sprawdzić jej reakcje na samą plotkę. Liczyła na tą okoliczność.
— Oj nie wydaje mi się — kontynuował z taką dumą, że Hunter nie miała na ten moment innego marzenia, by tylko ją zdeptać. Uświadomiła sobie także, że skoro.. ją to irytowało, to nie dziwiła się Forest. — Ale wiesz, możemy się dogadać.
Podłamała się do reszty po usłyszeniu jego słów. Nie miał zamiaru odpuścić, a ona znów zobaczyła w nim siebie, tylko w tej bardziej upierdliwej wersji. Albo po prostu wolała tak myśleć.
— Za wysokie progi, nie sądzisz? — ciągnęła ignorując jego zażyłą postawę. Miała dość patrzenia w jego piwne oczy, niczym nie liczące się z tymi Rosalie.
Kolor jej naturalnej tęczówki był głęboki, tajemniczy i nie przypominał żadnego innego ubarwienia, co tworzyło go wyjątkowym.
— Śmierć ponad seks? — aktorsko się zdziwił, prowokując ją do ponownego przybrania wzroku wyższości, pomieszanego z obrzydzeniem.
— Wolę zdechnąć, niż złapać syfa — zabrzmiało żartem, jednak niestety.. nim nie było. Jakiś czas temu cała Hostencja chuczyła, kpiła i strzegła się syfilisa Jacoba. — I na tym temat się kończy. Ta rozmowa nigdy się nie odbyła. Ty nic nie widziałeś, a ja cię nie zabiję — zaproponowała, choć zdecydowanie bardziej było to stwierdzenie niż pytanie.
Mogła pozbawić go życia dla swojego bezpieczeństwa. Nie tylko związanego tym z Forest, ale także samo w sobie fizycznego i psychicznego. Z każdym kolejnym dniem, zaczynał być do niej bardziej nachalny względem współżycia. Kto wiedział, do czego był zdolny, a zwłaszcza z podwyższonym wskaźnikiem frustracji seksualnej.
— Groźnie, Hunter. Dam ci to przemyśleć, żebyś nie podjęła złej decyzji za wcześnie — zasalutował z uśmiechem do wprowadziło czarnowłosą w większy dyskomfort.
Zastanawiała się jakim, cholernym cudem zdobył posadę zaraz obok jej ojca będąc takim bez honorowym frajerem. Szkoda tylko, że charakterystycznie przypominał Valentine we własnej osobie.. Może rzeczywiście przydała by się jej zmiana.
Tylko niekoniecznie w takim stylu, jakim przechodziła właśnie Forest.
Nie wprowadzała nią wielkiego zamieszania w swoim życiu, wręcz przeciwnie - nie sądziła, by ktokolwiek zdołał ją zauważyć. Ścinała włosy. Nie na krótko, nie do ramion czy przed nie. Drobną zmianą miały być ledwo widoczne warstwy. Zastanawiała się także nad grzywką, ale zrezygnowała z niej twierdząc, że to już było zbyt ryzykowne dla samooceny, która u niej i tak sięgała niemal dna.
Do pewnego czasu lubiła jedynie swoje oczy, a dokładniej do dnia, w którym Valentina je wyśmiała. W tamtym momencie straciła całkiem poczucie własnej wartości, choć co i rusz, na prawie każdym kroku słyszała na temat tego, jaką to piękną i niespotykaną urodę posiada. Nie wierzyła w to. Na swojej drodze spotkała o wiele więcej wampirzyc bardziej atrakcyjnych niż ona, dlatego też miała nadzieję, że jej nigdy nie nabyte umiejętności fryzjerskie nie zawiodą.
Już po niespełna czterdziestu minutach przeglądała się w wiecznym lusterku z lekko zmienionym wizerunkiem. Była z siebie dumna. Cieniowanie dodało objętości i wyszukanego pazura, a także kilka dodatnich punktów do pewności siebie, przez co nie żałowała ani centymetra swojej decyzji.
Chwilę jej uciechy przerwał jej dwukrotny dźwięk pukania w okienną szybę. Automatycznie odwróciła się w tamtą stronę, jednak nic nie udało jej się dostrzec. Postanowiła więc podejść sądząc, że nietoperz przylatujący z listem zwyczajnie nie mógł wlecieć przez zamknięte okno. I rzetelnie tak było. Na marmurowym parapecie leżała notka obita w bordową kopertę. Nieznacznie szybko ją otworzyła z podejrzeniem o kontakt od Hunter.
To co, jutro też w skałach? W sumie bez sensu pytam, masz być po południu.
Valentine Hanter.
Pomimo, że się nie myliła, to z kolejnej strony coś jej nie grało. Coś, było kilkoma kluczowymi detalami, które wyróżniały się na tle wszystkich poprzednich listów. Valentina używała tylko czarnych kopert, nie umawiały się w sposób - jedna rozkazuję, druga robi, ale to były rzeczy do wyjaśnienia. Jednak nie podpis. Nie dość, że zmyliła się z imieniem, to jeszcze okaleczyła swoje nazwisko. Valentina w życiu by tego nie zrobiła. Świadomie czy nie.
Rosalie natomiast zrobiła się papka w głowie. Gdyby chociaż zobaczyła przybyłego nietoperza, mogłaby wywnioskować czy list był naprawdę od niej. No bo co jeśli ktoś się dowiedział i była to zasadzka? Nie wiedząc co o tym myśleć, zasiadła do napisania odpowiedzi. Wolała się upewnić, że notka nie przyszła od marnego żartownisia podającego się za czarnowłosą.
Aczkolwiek po chwili przez wciąż otwarte okno wpadła kolejna koperta. Tym razem biała.
Nie myśl, nie idź.
A.N
Tak, teraz zwariowała już do reszty.. Co to w ogóle miało znaczyć? Anonimowy nadawca? Czy to Valentina miała coś w zamiarach? Pytań zrobiło się o wiele za dużo, nie była pewna w co wierzyć i komu ufać.
Zaś.. osoba, która czym prędzej wysłała list do Rosalie, miała nadzieję, że zaufa właśnie anonimowemu.
I postanowiła zaufać swojej intuicji. Zignorować obie notki. Stwierdziła, że jeśli pierwszy był od Hunter w swojej osobie, to jeśli nie potwierdzi zgody zjawienia się na spotkanie - tak przyjdzie kolejny, a wtedy wyjdzie na jaw choć połowa odpowiedzi na jej pytania.
Anonimem się nie przejęła. To także mogła żartobliwie zrobić Valentina. Może nie wiedziała z jakiego powodu, ale szukała możliwych rozwiązań wszędzie.
Natomiast Hunter w tym czasie słodko śniła. No, to czy określenie "słodko" było odpowiednim przymiotnikiem pozostawiało wiele do myślenia nad rankiem.
Stała przy spadku klifu znajdującego się nad środkiem skał. Nie patrzyła w horyzont, na księżyc czy po prostu przed siebie. Jej oczy bowiem były wbite w znakomicie znane tęczówki. Dwie, różnego koloru. Były nasycone gniewem i zawiścią. Głębokim zawiedzeniem.
Coś mówiła. Czuła, że chaotycznie wypluwa słowa, ale nie dało się ich usłyszeć. Rosalie jednak je ignorowała. Jakby brzmiały zupełnie niewiarygodnie. Aż do chwili.
Po niemal sekundzie jej mina przybrała łagodniejszego tonu, a oczy zaszły zrozumieniem. Zbliżyły się. Bardzo. Tak, jak ostatnim razem z tym wyjątkiem, że żadna nie była w pełni świadoma faktu, iż to zwykły sen. Valentina zrobiła pierwszy krok kładąc swoją rękę na policzku młodszej. Zaraz po tym przyciągnęła ją do pocałunku.
Wtedy też wybudziła się, ledwo łapiąc oddech, jakby realnie przyśniony pocałunek się skończył, a jego namiętność zabrała jej dech w piersiach.
— No ta, na pewno — mruknęła bardzo zaspanie, ignorując cały absurd obrazu w jej głowie, po czym poszła spać dalej.
————————————
Dziś trochę krótszy, i know that ale bardzo nie chcę zanudzać brakiem akcji. Może wrzucę dziś jeszcze jeden w ramach wyrównania :]
CZYTASZ
Blackout: Pokolenie Wampirów
RomantizmOd dziecka nie zaznała spokoju ze strony ojca. Jedyna osoba sprawiająca, że się uśmiechała, została jej odebrana. Więzienie w pokoju, zakaz spotkań z własną siostrą i matką. Wróg, dolegający oliwy do ognia. Rosalie i Valentina nigdy się nie spotkał...