Cynamonowy chaos.

134 15 13
                                    

Znacie to uczucie, kiedy kłócicie się z kimś ciągle o jedną rzecz, próbując przy tym udowodnić, że macie rację? Jesteście tego bardziej niż pewni, a coś jednocześnie podpowiada wam, żeby spojrzeć na to z innej strony i ostatecznie wychodzi, że tej racji nie mieliście? Większość i tak się do tego nie przyzna, albo na siłę będzie szukać swojej wygranej.

Tak, jak Valentina i Rosalie.

Niczym bratnie dusze siedziały na łóżkach i wzajemnie myślały o swoich osobach. Zastanawiały się nad zachowaniem, reakcjami, śmiechem i cholernie dobrze spędzonym czasem w swojej obecności.

Czy tak powinny zachowywać się osoby przepełnione nienawiścią aż po sam brzeg?

To pytanie padało w ich głowach wiele razy. Nie radziły sobie z nim. Zwłaszcza Valentina, która pomimo uśmiechu wywołanego przez Forest dalej ciągnęła w swojej świadomości, że to tylko bardzo dobre aktorstwo. 

Rosalie zaś siedziała z kurtką Valentiny na kolanach. Przyglądała się jej, chcąc zapamiętać każdy szczegół. Nawet nie wiedziała dlaczego, ale sprawiało jej to dziwną przyjemność.

Skóra ciągle biła od siebie cynamonowym zapachem jej perfum, który zdążył osiąść przez ten czas także na jej własnej koszulce. Bawił ją fakt, że osoba pokroju i osobowości Hunter pachniała tak delikatnym zapachem. Jednak uważała też, że do niej pasował. Cynamon był słodki, dopóki się z nim nie przesadzało. 

— Skąd masz kurtkę Hunter? — do pokoju weszła Allesa.

Jak zwykle cicho jak myszka, a jednocześnie z wielkim hukiem.

— Skąd wiesz że to jej kurtka? — spytała za pytaniem.

Czasem zadziwiała się ile informacji Allesa posiadała na temat Hostencji, ale tłumaczyła to częstymi spacerami pomiędzy imperiami i znajomościami z grupy łowczej, do której także należała.

— Nie nosisz takich rzeczy, Ros. Bawełna, jeans, nie skóra. — zaśmiała się, biorąc kurtkę w ręce. — Odpowiesz na moje pytanie? — zarzuciła ją na swoje barki i przejrzała się w wiecznym lustrze.

Wampiry nie mogły widzieć swojego odbicia w zwykłych lustrach. Te wieczne były jedynymi, a raczej jednym. Posiadała je tylko Festycja. Tylko Rosalie, dlatego też często znikało, ale ostatecznie znajdowało się całe i zdrowe w rękach mieszczan.

— Było mi zimno. Nic wielkiego. — wzruszyła ramionami, choć w myślach podświadomie ukryła, że był to miły gest z jej strony. Zdecydowanie nie w jej stylu. Chyba nie powinna wypowiadać się na ten temat.. Nie znała prawdziwej jej. Mogła znać tylko kreaturę tak, jak Hunter poznać jej nieprawdziwe ja.

— Jak minęło wam spotkanie? — zagadnęła domyślając się, że Valentina nie przesłała kurtki nietoperzem.

All nie do końca była pewna co myśleć o nagłych zmianach, zachodzących w życiu przyjaciółki. Martwiła się, że bardzo źle na tym wyjdzie.

— Nie wiem. Pływałyśmy w jeziorze, wszystko było tak.. normalnie. —
westchnęła także nie wiedząc co myśleć.

Dzieliła swoją niepewność z przyjaciółkami i siostrą mimo, że mówiła im że nad wszystkim panuje. Prawda była taka, że znów rzucała się na głęboką wodę.

— Jest kurewsko piękna, tyle mogę ci powiedzieć. Jej wszystko jest idealne w porównaniu do jej osobowości. Zwłaszcza oczy. Są zielone jak się nie gniewa.. To znaczy to moja teoria, ale..

— Zielone? — zmarszczyła brwi. Ona zrobiła to zaraz po niej, zaś All skarciła się, że nie potrafiła czasem ugryźć się w język. — Po prostu z tego co wiem to jej oczy są wiecznie czerwone. Dziwnie słyszeć, że zielenieją. — wyjaśniła widząc pytającą minę.

Blackout: Pokolenie Wampirów Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz