—Martino zaraz się spóźnisz na autobus.—Słyszałam głos mojej matki w głowie, który mozolnie odbijał między ścianami mojej czaszki.—Nie żartuję, nie zawiozę Cię tam.
—Już jestem gotowa.—Westchnęłam wstając z w końcu dopiętej walizki, nigdy nie brałam tam tylu rzeczy.
W El Solsones nie było mnie od czterech lat, moja kariera koszykarska powoli się rozkręcała, ja dorosłam i miałam większe priorytety. Jednak czuję wypalenie, nie mam ochoty do gry, treningów ani niczego związanego ze sportem. Mój psycholog sportowy uznał ten wyjazd jako krok do przodu, abym odkryła na nowo siebie. Dlatego w te wakacje wracam na obóz, który od zawsze był moim drugim domem. Będę szukała inspiracji, czerpała radość z energii dzieci których będę uczyć. Jednak nic nie będzie już takie same, moi znajomi też już dawno wyrośli z kempingowych zabaw, nie będę uczestnikiem, tylko kadrą i przede wszystkim nie będzie tam Marca.
Marc był moim najlepszym przyjacielem, z którym ubóstwiałam trenować i być w grupie na każdym zjeździe. Idealnie się dogadywaliśmy i kochałam go jak brata. Poza nim, nie będzie tam też Hectora, kolejnej osoby z naszej małej paczki. Hector był moją pierwszą miłością, okropnie mi się podobał przez ostatnie 3 lata obozów. Chłopcy dalej się przyjaźnią, grają wspólnie w FC Barcelonie, z czego nie mogłabym być bardziej dumna. Czasami im gratulowałam, a oni odpowiadali jednym słowem, tak samo gdy ja coś wygrywałam. Z naszej relacji nie zostało nic poza wspomnieniami. Była jeszcze Carla, z którą co roku dzieliłam pokój, znałyśmy się na wylot i plotkowałyśmy wiecznie o pozostałej dwójce. Ona zakochana w Marcu, ja w Hectorze, brzmi jak idealna paczka i podwójne randki. Z Peréz miałyśmy całkiem dobry kontakt, nawet umówiłyśmy się, że ona też przyjedzie do Salsony, ale nie zgrywał jej się termin z przygotowaniami do uniwersyteckiego turnieju siatkówki. Gdy wsiadłam już do autobusu, który miał mnie zawieźć do miasteczka, postanowiłam, że napiszę na naszej naprawdę starej grupie na whatsappie.
Culpables
Zgadnijcie gdzie jadę!
Marc: ???
Hector: Barcelona?
Carlita: EL SOLSONES!!!!
Punkt dla Pszczółek
Marc: Tini? Za ile tam będziesz?
Za jakieś 30 minut, zadzwonię
do was i pokaże czy cos się zmieniłoHector: myślę, że to niepotrzebne
Czemu jesteście tacy niemili
Carlita: zasrane gwiazdeczki
Hector: zasrana gwiazdeczko nie zesraj się
Okej Hector jest taki jak zawsze
Hector: po prostu El Solsones już nie jest takie samo
Killing me slow, out the window
I'm always waiting for you to be waiting belowNa tym zakończyłam tę rozmowę i wsłuchałam się w piosenkę z nowego albumu Bad Bunny. Wiem, że to już przeszłość, ale liczyłam na fajniejszą reakcję, z chociaż nutką nostalgii. Przecież spędziliśmy tam najlepsze wakacje życia! W zamyśleniu siedziałam przez kolejne minuty aż do momentu zaparkowania na przystanku skąd odbierał mnie kierownik wypoczynku. Enrique był nim od kiedy pamiętam, aktualnie już pięćdziesięcioletni mężczyzna, który był dla nas najlepszym wujkiem jakiego mogliśmy mieć. Uwielbiał pracę z dziećmi, a to wszystko łączyło się z jego pasją do sportu. Był surowy, ale kiedy przyszło co do czego to był najlepszym wychowawcą na jakiego zasłużyliśmy. Niesamowicie cieszyło mnie to jak powitał mnie z rozwartymi rękami i nazwał mnie swoją wychowanką.
CZYTASZ
promesa del verano | marc guiu
FanficMartina od dziecka jeździła na obozy sportowe do wioski Solsona, a tamtejszy Camping El Solsones był jej drugim domem, tylko tam czuła się bezpiecznie. Był tam też Marc, jej najlepszy kolega z czasów dzieciństwa, ich drogi rozeszły się w momencie gd...