Wczesnym wieczorem Forest jak zwykle siedziała przy swoim biurku nad stosem kartek. Tym razem jednak na jego wierzchu zamiast emocji wypisanych w postaci tekstów piosenek, leżała notka z Hostencji, która przybyła wraz z podejrzanym kotem.
Nie zgubiłaś czegoś Rosalino? Ma twoje oczy, pilnuj go póki żyje ;)
Kaligraficzne litery nasuwały jej dumę z jaką pisała Hunter, ale i cząstkę niepewności. Czego była niepewna już nie mogła odczytać, a uwierzcie - bardzo chciała. Czuła też obcą energię. Była pewna, że jest wampirzycy, ale nie kusiło jej do dalszych poszukiwań. Brała pod uwagę tylko to, co działo się w umyśle żartownisi.
Nie mogła także pozostać na odstrzale kolejnego upokorzenia. Skoro Valentina nie potrafiła odpuścić, ona też nie chciała tego robić. Połączyła emocję intrygi z poprzedniego listu i przywołała do siebie nietoperza.
— Masz dziś dwa kursy Pestko. — wyrwała kartkę, napisała co chciała, a Pestka odruchowo wzięła papier w pyszczek. — Ta do Hunter, później będziesz musiała lecieć do Megan — ssak słysząc to nazwisko, z miejsca się skulił. — Obawiam się, że to nie ostatni raz, więc musisz się przyzwyczaić. Odwdzięczę ci się, obiecuję.
Pestka poleciała, a do pokoju zgodnie z wcześniejszą obietnicą wparowała Allesa. Tym razem przynajmniej zapukała w drzwi, dzięki czemu strachliwa Rosalie nie wzruszyła nawet ramieniem.
— Viser nie ma? Mam dla niej trochę krwistego rumu — machnęła fiolką alkoholu w powietrzu. — Może nawet i lepiej. Ona i picie to złe połączenie.. — pokręciła głową, wspominając o pamiętnej nocy, kiedy to Meg upiła się tak bardzo, że niemal wyskoczyła z okna twierdząc, że zamieni się w nietoperza. Gdyby nie Allesa, prawdopodobnie byłaby już dwa metry pod ziemią.
— Jej nie można dawać, wiesz o tym. — zachichotała, także przypominając sobie o przyjaciółce w akcji. W międzyczasie gdy All schowała do kieszeni fiolkę, przez okno wpadła z powrotem Pestka. Od razu podleciała do Forest i skrzydłami owinęła jej szyję.
— Skąd wraca twój nietoperz? — spytała z szokiem. Miała powód, żeby się dziwić. Rosalie raczej rzadko wysyłała ją do Viser, a do nikogo innego.. tak naprawdę nie miała. — Z resztą mniejsza. Mamy mało czasu, a chce cię wyciągnąć z tej nory. Ubieraj się. — zamiast to zrobić, zastygła.
Za każdym razem, gdy nadchodziła okazja wyjścia poza pokój, a co dopiero poza zamek, Rosalie z lekka wariowała. Nie ze względu na strach czy inne złe przeczucie. Po prostu to wciąż zdawało się nierealne. Całymi nocami siedziała w pokoju i niby zaczęła się przyzwyczajać, a i tak nie mogła doczekać się właśnie tego momentu.
— Dziękuję, że chociaż ty potrafisz przekonać mojego ojca — odparła beznamiętnie, ale z uśmiechem. Na samą myśl o Victorze reagowała podobnie, jak do rodziny Hunterów. Miał podobną wartość do nich.
— Ma się ten urok. Jest czerwony księżyc, załóż coś lekkiego.
Kolejną sprawą był księżyc, od którego zależało jaka pogoda będzie panować. Czerwony kolor oznaczał ciepło, a oceaniczny - zimno. Nasycenie koloru podpowiadało jak bardzo ciepło, czy zimno, jednak nikt nie doszedł jeszcze to tego czy będzie padać, lub kiedy nastanie dzień w miesiącu, gdy wyjdzie słońce. Trzeba było być wiecznie uważnym. Wyjątkowo Rosalie i Megan nie bały się jego promieni, ponieważ nie paliło wampirów niższego stopnia i półkrwi.
— Jakieś wiadomości spoza ścian mojego pokoju? — spytała, przekraczając próg wyjścia z zamku.
Przymknęła oczy, czując delikatny podmuch na twarzy. Wiatr wpadał w jej włosy roztrzepując je na kilka stron, jednak ona się tym nie przejęła. Inny wampir by się zirytował, ale dla niej było to więcej niż cud. Była szczęśliwa pierwszy raz od dłuższego czasu.
CZYTASZ
Blackout: Pokolenie Wampirów
RomanceOd dziecka nie zaznała spokoju ze strony ojca. Jedyna osoba sprawiająca, że się uśmiechała, została jej odebrana. Więzienie w pokoju, zakaz spotkań z własną siostrą i matką. Wróg, dolegający oliwy do ognia. Rosalie i Valentina nigdy się nie spotkał...