Sterty ciuchów walały się po całej powierzchni podłogi, przysypując przy tym Rosalie. Księżyc przybrał krwisto czerwonego koloru, powodując nie mniej niż trzydzieści stopni na plusie, a ona była wyprana z letnich rzeczy.
Szykowała się na spotkanie z Hunter. Nie zdążyła jeszcze psychicznie odpocząć od ostatniego, bo starsza zaproponowała kolejne szybciej, niż to wymagało, jednak prawdę mówiąc to i tak nie miała co robić. Każda chwila spędzona z Valentinom może była męcząca, ale i na swój sposób ciekawa.
Jednak teraz jej większym problemem było znalezienie czegoś, w czym by się nie ugotowała. Szukała przewiewnej koszulki na długi rękaw. Rana nie pozwalała jej na krótki rękawek o czym nie myślała jeszcze kilka dni temu. Ostatecznie nie znalazła nic, co spełniało by oba wymogi, więc założyła jasny, przyległy do ciała top z rozkloszowanym materiałem przy nadgarstkach i spódnice, bo spodenki także nie były w jej posiadaniu.
Problem miała połowicznie z głowy. Teraz zaczynał się kolejny o samotne wyjście poza mury. Megan była zbyt zajęta, żeby móc wyrwać się na niemalże cały dzień, a Allesa nie była dostępna. Forest nie mając wyjścia przygotowała się na dyskusję z ojcem.
Ostatni raz przejrzała się w wiecznym lusterku i mogła przyznać, że wygląda.. Jak siedem nieszczęść ubrane w wychodne ciuchy. Dopiero gdy dostała zezwolenie wychodzenia na spacery zdała sobie sprawę, jak bardzo zniszczyło ją siedzenie w zamknięciu. Teraz mogła wychodzić. Mogła naprawić to, co zrobił z niej ojciec. Zmienić niewinnego potwora w coś o wiele lepszego.
— Gdzie idziesz? — Larysa znalazła się przy niej od razu po przekroczeniu progu.
— Nie muszę się już tłumaczyć, przecież wiesz. — łagodnie się uśmiechnęła. Chciała ją wyminąć, ale dziewczyna złapała ją za nadgarstek. — Larysa? — niezrozumiale spojrzała w jej oczy.
— Twój ojciec kazał mi cię pilnować, nie mogę cię puścić. — zacisnęła dłoń mocniej z zamiarem wprowadzenia jej z powrotem do pokoju.
— Nie ma opcji, Weston. Gadałam z nim i chuj mnie obchodzi co on ci każe. — wyrwała się z jej uścisku. Znów miała ochotę bez skrupulatnie zabić swojego ojca. Wszystko komplikował. — Jeśli mnie nie puścisz, to stanie ci się krzywda a uwierz, że nie chce tego robić. — dodała, gdy jej dłoń z powrotem owinęła jej lewę przedramię. Przysporzyło to garstkę bólu.
— A jeśli cię puszczę to będę martwa. — Forest westchnęła.
— Lari, przepraszam. — przymknęła oczy i wolną ręką uderzyła nią w brzuch zdziwionej blondynki. Ta się skuliła, a Rosalie w tym czasie mogła wyrwać drugą rękę. — Wezmę wine na siebie, będziesz żyć! — krzyknęła w chichocie podczas biegu wgłąb korytarza.
Naprawdę nie chciała robić nikomu krzywdy, ale niekiedy nie miała wyjścia. Jej siła pozwoliłaby na zabicie każdego kto stanął na drodze, ale jej serce i godność zabiłyby ją osobiście zaraz po morderczych wyczynach, więc starała się nie zabijać nawet wiecznie irytujących owadów.
Z hukiem wypadła za groty zamku i z równym tempem zwróciła się ku wyjściu z Imperium. Nie biegła ze strachu o spóźnienie. Biegła, bo tak dawno tego nie robiła że sprawiało jej to ogromną frajdę. Śmiała się sama do siebie, mało nie potykając się o własne nogi. W ogóle nie zwracała uwagi na co i rusz podwijającą spódnice i szalejące włosy. Żyła życiem.
Dotarła truchtem do umówionego miejsca. Znów znajdowało się przy jeziorze, ponieważ akurat tak wypadało, że droga obu była mniej więcej taka sama i żadna nie musiała chodzić więcej czy mniej.
— Uciekałaś przed zwierzętami? — Hunter już na nią czekała. Miała na sobie krótkie czarne spodenki, odkrywające bladość jej nóg, czarny top i oczywiście także czarną skórzaną kurtkę zarzuconą na ramiona. Rosalie musiała przyznać, że wyglądała ładniej w porównaniu do niej. I o wiele pewniej siebie.
CZYTASZ
Blackout: Pokolenie Wampirów
RomanceOd dziecka nie zaznała spokoju ze strony ojca. Jedyna osoba sprawiająca, że się uśmiechała, została jej odebrana. Więzienie w pokoju, zakaz spotkań z własną siostrą i matką. Wróg, dolegający oliwy do ognia. Rosalie i Valentina nigdy się nie spotkał...