Ciężko wstać z łóżka, kiedy poprzedniego dnia obiecało się sobie zrobić coś, na co równie ciężko było zebrać sił przez długi czas.
Rosalie przebudziła się wraz z blaskiem księżyca padającym w jej oczy i mimo niechęci, od razu podniosła się z łóżka. Automatycznie stres zajął jej ciało, przez co zaczęła krążyć po pokoju. Chodzenie koiło jej nerwy, tak już miała.
Zaczęła podnosić z ziemi pojedyncze papierki, składać rozrzucone ubrania. Wszystko, byleby zająć ręce i choć trochę przeciągnąć wyjście z pokoju. Musiała być przygotowana, bo za rozmową z mamą czyhała także kłótnia z ojcem, a dziś wyjątkowo nie miała na niej psychicznych sił. W głowie jej pulsowało, a ręce się pociły. Klnęła na swoje zachowanie.
Westchnęła, drapiąc się po starych, swędzących bliznach na nadgarstku i nie przedłużając swojego żenującego ociągania, mignęła do szpitalnego skrzydła. W jej nozdrza natychmiastowo uderzył nieprzyjemny zapach paracetamolu pomieszanego z środkami do dezynfekcji. Krzywiąc się, przeszła pomiędzy kilkoma łóżkami na głównej sali i podeszła do białych drzwi z okrągłym okienkiem na środku. Zapukała.
— Victor? — drzwi się uchyliły ukazując jedną z pielęgniarek. — O.. Cheryl, córka. — odwróciła się za swoje plecy i przepuściła Rosalie. — Zostawię was.
Forest nie zwróciła uwagi na wychodzącą pielęgniarkę. Zastygła od razu, gdy zobaczyła mamę stojącą przy oknie.
Kobieta jedną ręką podtrzymywała się parapetu, a drugą kroplówki na kółkach. Odwróciła się w stronę córki dopiero, słysząc trzask zamykanych drzwi. Powstrzymała łzy, chcące powędrować po jej policzkach i podeszła bliżej matki. Bez skrupulatnie wtuliła się w jej zmęczone ciało.
— Dobrze cię widzieć, kochanie. — objęła ją jedną ręką podczas gdy Rosalie beztrosko zawisła na jej szyi. — Nie wyglądasz wcale lepiej ode mnie.. — szepnęła układając swoją rękę na jej potylicy.
— Kocham cię. — szlochnęła, delikatnie się odsuwając. Otarła dłonią jedną łzę i pomogła kobiecie dojść z powrotem do łóżka, żeby za bardzo się nie przemęczała.
— No już, Rosalko. Wszystko będzie dobrze. — posłała jej wytrudzony uśmiech. — Naprawdę źle wyglądasz, wszystko u ciebie w porządku? — zbiła minę, zaś ona pokiwała szybko głową. Nie chciała martwić chorej swoimi myślami i obawami. I tak miała już wystarczająco dużo swoich. — Cieszę się, że przyszłaś.
— Ja też mamo, ja też. — przyznała, ciągle powstrzymując się od wybuchu. Stan kobiety było widać z daleka, a Rosalie nie mogła pogodzić się z faktem, że jej śmierć czyhała gdzieś za rogiem.
— Co u Sofii? O i Megan? Allesa sobie radzi? — mimowolnie uśmiechnęła się na chaotyczne pytania mamy. Traktowała Viser i All jak swoje córki odkąd zaczęły dbać o Rosalie odkąd ona sama nie potrafiła tego zrobić. — Ojciec nic mi nie mówi, mam dość życia w takiej niewiedzy.. — wywróciła oczami na ignoranckie zachowanie męża.
— Wszystko u nich w porządku, tylko.. — zatrzymała się nie wiedząc czy powinna wspominać o obrażeniach siostry. Cheryl będąc w szpitalu nie mogła zrobić nic innego niż się zamartwiać, a Rosalie wolała uniknąć wprawiania jej w większe nerwy. — Tata chyba jest agresywny względem Sofii. — dokończyła widząc tę minę mamy, która mówiła, że nie da jej stąd wyjść póki nie opowie. — Uderzył mnie, a Sofia miała siniaka na policzku, kiedy ostatni raz ją widziałam.
— Spróbuję z nim porozmawiać, nie może was tak traktować. — odparła ostro, choć jej głos chwilę wcześniej był słabszy. Ros zagryzła nerwowo wargę w obawie o to, co usłyszała.
CZYTASZ
Blackout: Pokolenie Wampirów
RomanceOd dziecka nie zaznała spokoju ze strony ojca. Jedyna osoba sprawiająca, że się uśmiechała, została jej odebrana. Więzienie w pokoju, zakaz spotkań z własną siostrą i matką. Wróg, dolegający oliwy do ognia. Rosalie i Valentina nigdy się nie spotkał...