Następnego dnia odbył się pogrzeb Cheryl. Niemal cała Festycja stawiła się na cmentarnej ceremonii, co nie znaczyło, że każdy chciał tam być. Był to wymóg nie kogo innego jak Victora, który hucznie chciał zakończyć panowanie żony i ogłosić, że teraz ostatnie słowo należy tylko i wyłącznie do niego. Dla Rosalie absurdem było to, co robił. Z jego oczu nie poleciała nawet łza, nie wygłosił przemowy. Nie zrobił sobie nic ze śmierci własnej żony i matki jego dzieci.
Bliżsi rodzinie Forest składali kondolencję i pocieszali obie nastolatki słowami wsparcia, których od ojca nie mogły się spodziewać. Co jak co, Cheryl była kochana przez poddanych. Była, jest i zawsze będzie. Przed chorobą robiła dla nich o wiele więcej niż powinna, więc każdego uderzyła nagła informacja jej pochówku. Rosalie była wdzięczna wszystkim, jednak nic nie zmieniało jej marnego samopoczucia. Widząc trumnę schodzącą sześć stóp pod ziemię, miała ochotę rzucić się zaraz za nią. Nie była w żadnym stopniu przygotowana na ten moment. Nikt nigdy by nie był.
Po ceremonii wszyscy rozeszli się z powrotem do swoich wcześniejszych prac, a Rosalie wróciła do pokoju. Oczywiście u boku Meg, która nie odstąpiła jej na kroku nawet na chwilę. Nie zmrużyła oka cała noc bojąc się, że dziewczynie wpadnie głupi pomysł do głowy kiedy ona będzie smacznie spać. Musiała jej pilnować ciągle, ale nie sprawiało jej to problemu, choć mogło się wydawać inaczej. Viser była przyjaciółką nad przyjaciółkami i wiecznie to pokazywała.
— Co ty odwalasz? — zmarszczyła brwi, kiedy Rosalie zaraz po wejściu do pokoju położyła się na podłodze.
— To mój podłoga moment. — mruknęła, zamykając oczy. Dla nic nic dziwnego nie było w leżeniu ani siedzeniu na ziemi. Mogła nawet powiedzieć że było to o wiele wygodniejsze niż zbyt miękki łóżkowy materac zapadający się przy najmniejszym dotyku.
— Tak beze mnie? — prychnęła i podeszła do niej, po czym położyłam się tak, by ich głowy były obok siebie.
Chciała cieszyć się tym uroczym czasem, ale z tyłu głowy pojawiała się myśl, która przypominała o tym jak leżała w taki sam sposób ze swoją przyjaciółką za dziecka. Ta przyjaźń zapoczątkowała wiele jej nawyków, a kiedy.. Po prostu wszystko co robiła, przypomniało jej o przeszłości i cholernie ją to irytowało.
Dziewczyny przez jakiś czas leżały w ciszy co jakąś chwilę parskając na swoją drobną głupotę. Wyglądały komicznie, leżąc rozłożone na panelach z rozrzuconymi włosami i twarzami zwróconymi w swoją stronę.
— Mam coś na twarzy? — zmarszczyła brwi, widząc przeszywający wzrok przyjaciółki na swoim czole.
— Zastanawiam się czy prędzej zabijesz mnie ty czy Allesa. — przekręciła się na brzuch i zawisła nad nią. — Źle się czujesz, a All kazała mi cię wyciągnąć więc.. pytanie brzmi czy szansa na to, że zabijesz mnie jak spróbuję chociaż cię o to zapytać jest większa niż gdy zawale prośbę All. — zamyśliła się z uśmiechem na ustach.
— Uratuję cię z rąk okrutnej Allesy, na pewno zdolnej do zabicia laski która pokona ją jednym palcem.
— Czy to oznacza że czujesz się lepiej? — spytała, licząc na pozytywną odpowiedź. Jej oczy aż zaświeciły się w nadziei.
— Tego nie powiedziałam. Po prostu mam dość demona z kosą wpierdalającego się ze swoimi butami w moje życie. — przeturlała się spod ciała przyjaciółki i usiadła po turecku. — Kiedy przyjedzie? Przydało by się tu ogarnąć.. — zwróciła uwagę na podłogę, gdzie wciąż leżały nie sprzątnięte naklejki. Kilka nawet wkleiło się w jej włosy.
— Jak ci to powiem, to ty będziesz demonem z kosą.. All dba o szczegóły, chcę spotkać się poza imperium. No wiesz, miło spędzony czas poza Festycją, żeby nic związanego z nią cię nie rozpraszało. — wyjaśniła, uśmiechając się na inteligencję. Swoją oczywiście.
CZYTASZ
Blackout: Pokolenie Wampirów
RomanceOd dziecka nie zaznała spokoju ze strony ojca. Jedyna osoba sprawiająca, że się uśmiechała, została jej odebrana. Więzienie w pokoju, zakaz spotkań z własną siostrą i matką. Wróg, dolegający oliwy do ognia. Rosalie i Valentina nigdy się nie spotkał...