Rozdział 2

57 2 0
                                    

W poniedziałek rano budzik zadzwonił zbyt wcześnie. Nienawidziłam wstawać skoro świt. Godzina siódma to najlepsza pora na sen, a ja musiałam zacząć szykować się do pracy.

Podniosłam się z potężnym bólem głowy i poszłam pod prysznic. Gorąca woda trochę mnie orzeźwiła, ale nie na długo. Dwa kwadranse później normalnie otwierałam oczy i byłam już po kilku łykach mocnej kawy. Zrobiłam delikatny makijaż w pięć minut – tylko rzęsy i usta. Wyglądałam naprawdę dobrze. Przyznaję, że uchodziłam za atrakcyjną blondynkę z niesamowicie błękitnymi oczami. Faceci się za mną oglądali i to nie tylko wtedy, gdy zrobiłam pełny make-up.

Sięgałam już ubrana po klucze, kiedy zobaczyłam na stole kartkę. Taki liścik mógł zostawić tylko Adam, w końcu z nikim innym nie mieszkałam. Zanim go przeczytałam, już się wkurwiłam – wiedziałam, co tam napisał. Zapewne wyznaczył mi nową rolę.

Zazwyczaj dawał mi kilka dni po stosunku na ochłonięcie. Dopiero później wybierał postać, w którą miałam się wcielić następnym razem. Najwyraźniej wczoraj musiało mu się naprawdę podobać.

Hermiona Granger

Odczytałam kartkę i aż mnie zamurowało. Czy jego już totalnie popierdoliło? Uczennica Hogwartu? No nie... To przesada! Poza tym – czy to nie zalatuje wam pedofilią? W końcu Hermiona była nieletnią czarownicą. Chociaż z drugiej strony, jak tak pomyślę, wielu mężczyzn leciało na młode dziewczyny. Gorące dwudziestki uchodziły za najlepszy towar. Ciekawe dlaczego. Czyżby kręciły ich takie niedoświadczone? Może chodziło jednak o to, że jak to oni nazywają, miały mały przebieg? A gdy trafiła się dziewica, to już w ogóle kumulacja – niczym wygrana w totolotka.

Sfrustrowana zgniotłam kartkę i wyszłam z domu. Nie zamierzałam znów truć dupy zaprzyjaźnionej krawcowej. Po powrocie zajdę do wypożyczalni, do której chodziłam ostatnio dość często. Powinni tam mieć strój jakiejś czarodziejki. A swoją drogą, co sobie myśli ta ekspedientka? Znamy się po imieniu, ale nigdy nie odważyła się zagadnąć, dlaczego ciągle czegoś poszukuję. Już miałam przygotowane kłamstwo, gdyby któregoś dnia się jednak przełamała i zapytała.

Do pracy dojechałam w mniej niż kwadrans, ale mimo wszystko było już dwie po ósmej. Rzuciłam rzeczy na wolny fotel, odpaliłam komputer i poszłam zrobić sobie drugą kawę.

– Spóźniłaś się – rzucił mój szef, Wojtek, na powitanie. – Nieładnie tak...

– Tylko dwie minuty – odparłam, nawet nań nie zerkając. Nie chciałam, żeby od rana mnie zemdliło.

– Brzydko, bardzo nieładnie... – powiedział to tak lubieżnym głosem, że w końcu na niego spojrzałam.

Wojtek był wstrętnym, małym pulpetem. Wyglądał ohydnie bez dwóch zdań: zaniedbane wąsy, tłuste włosy i liczne wypryski na twarzy obrzydzały mnie po stokroć. Dobijał do czterdziestki, chociaż wszyscy dawali mu co najmniej pięć dych. Najgorszy miał jednak charakter. Kreował się na żigolaka, podrywacza, sypiącego sprośnymi żarcikami i tekstami, które spokojnie podchodziły pod molestowanie. Tolerowałam jego styl bycia, bo czasem udawało mi coś na tym ugrać. Z całą pewnością, gdybym dała mu się przelecieć, już dawno awansowałabym na naczelną.

Pracowałam jako redaktorka w wydawnictwie. Lubiłam tę pracę, chociaż często trafiały do nas takie książki, jakby napisali je ludzie po podstawówce. Żadnej wstępnej korekty, błędów ortograficznych po kilka w jednym zdaniu – ręce opadają. Tak czy inaczej czasem trafiały się perełki, a nawet debiuty, które później okazywały się strzałem w dziesiątkę. Niestety z bólem przyznaję, że wydawnictwo nastawione jest na zarabianie, co oznacza, iż wydajemy tylko to, co się sprzeda w dużej ilości. Nie ma tu miejsca dla tematów ważnych, niszowych czy trudnych. Szkoda, wielka szkoda...

Intymne życie Moniki P.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz