W jego rękach

33 2 0
                                        


Zmieszana Artemida nie widziała co robić. Najwyższy czas zacząć podążać za swoim sercem, a ono chciało nieprzewidywalności. 

Jakieś niezrozumiałe siły mieszały w moim życiu jak w kotle. Poplątałam się. Miałam związane ręce, ale wciąż mogłam iść. Wstałam i wybrałam najtrudniejszą drogę, zaczęłam biec. Pytałam się "Dlaczego zawsze idę na takie męki?", być może dlatego, że chcę błogosławieństwa za me trudy. Jedyne wynagrodzenie, które dostałam, to doświadczenie. W tej wędrówce towarzyszył mi ptak. Czarny kruk niosący śmierć na swych skrzydłach. Czy to on był przyczyną mych upadków? Albo właśnie sprawiał, że wstawałam i szłam dalej. Niczym wiosenny wiatr pędziłam i nic nie mogło mnie zatrzymać. Apollo był jak mrugająca lampka. Raz się zjawiał, a raz znikał. Mój kierunek nie był pewny, bo przecież jak mam widzieć drogę, skoro latarnia oświetlająca ścieżkę przestała świecić. Ból mieszał się z gniewem. Dawał nadzieje i je odrzucał, ale jak mogłam być zła, skoro wystarczyło jedno spojrzenie i wszystkie obrazy znikały niczym poranna mgła. To była jego specjalna umiejętność, mieszać w umyśle. Nigdy tego się nie wstydził, trzymał moją szyję i rozkoszował się zapachem kobiecego ciała. W jego oczach byłam kwitnącą różą z aromatem czerwonego wina. 

Artemida też potrafiła zakręcić w głowie. Apollo poddał się czarom i tylko w tej jedynej chwili dał możliwość założenia na szyję pętli z jej pnących różanych wici.

Można było się domyślać, co ukrywały zaparowane szyby. Tego wieczoru nie zapomnimy, bo byliśmy my i rozmazana reszta świata prześwitująca przez nocne pejzaże. Zapomniałam o wszelkich trudnościach. Rozgrzane ręce Apolla potrafiły roztopić lawę w moim śpiącym wulkanie uczuć. Był niczym wędrowny ptak przemierzający obszerne stepy w poszukiwaniu pokarmu. Nie chcę wierzyć, że to właśnie ja stałam się jego pożywieniem. Ponownie uciekałam w utopijny świat przyjemność. Niestety dobrze wiedziałam, co znajduje się na końcu tej drogi. Próbowałam z całych sił powstrzymać się i znaleźć inne wyjście.

Artemida przeżywała słabość, pierwszy raz upadła przed kimś na kolana, nie mogła przeciwstawić się mrocznemu pożądaniu. Wiedziała, że zamiłowanie Apolla nie jest wystarczająco silne, by złapać go na haczyk. Chciała czegoś prawdziwego... A ta niepewność ze strony bożka sztuki rozpoczęła wielką intrygę. W końcu równy przeciwnik. Karma wraca do rozpustnej dziewczyny, aby zadać jej lekcję życia.

~~~  

Podkarmiał mnie jak dzikie zwierzę, aby potem oswoić. Przestałam uważać i straciłam instynktowną czujność. Oddałam mu nóż, teraz to Apollo zadecyduje, co z nim zrobi. Czy zanurzy go we mnie, czy wyrzuci jak najdalej. Nie wiedziałam, jak przyjmie mój dar.

"Zabij mnie! Wydrap mi oczy, a i tak me usta ku twym ustom chylić się będą. Odbierz mi to, czego się obawiasz. Zabierz mi wszelkie zmysły, a i tak cię nie odpuszczę. Kiedyś już straciłam wszystko, nie mam czego się bać."  Oddałam się w jego ręce. Chciałam, aby był jak sekret, który tak dobrze chroniłam przed innymi, skąpo zabierając tylko dla siebie. Wychłodzonymi rękoma trzymałam resztki świata, w którym tonęliśmy. Wpadłam w otchłań ciemności, ona uwięziła mnie w swym zacisznym uścisku. Nie uciekałam z tej klatki, bo było w niej zbyt bezpiecznie i przytulnie. 

ArtemidaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz