Rozdział 25

180 9 1
                                    

Udało jej się przespać zaledwie kilka godzin, choć wydawało jej się, że minęło co najwyżej parę minut. W głowie już nie huczało, jedynie nos był tkliwy i obrzęknięty. Samantha w ciszy wpatrywała się w jeden punkt na ścianie, bo nie chciała nikogo budzić. Była wdzięczna za obecność Cate obok, bo regularny oddech dawał poczucie bezpieczeństwa. Nie była sama i nikt jej już nie skrzywdzi.

Nie miała pojęcia gdzie teraz będzie mieszkać. Nie mogła wrócić do akademika, na myśl o przebywaniu w tym samym miejscu co Ray robiło jej się niedobrze. Dreszcz strachu przeszył ją na wskroś, bo cholernie bała się złożonej sierżantowi Beckerowi sprawy. Bała się, że Malcolm będzie chciał się zemścić. Nie rozumiała dlaczego tak bardzo jej nienawidził, przecież nic mu nie zrobiła. Fakt, w Lo-Fi zachowała się bezmyślnie, ale to przecież nie powód, żeby dopuścić do takich rzeczy.

List od ojca. Zagryzła mocno wargę i starała się powstrzymać szloch. Jedyna rzecz, jaka jej po nim została. Oryginał dzieła jego ręki, który dotykała i oglądała tak wiele razy, że pamiętała każdy zawijas, każdą kropkę nad i. Teraz stał się tylko kupką popiołu, wspomnieniem, zupełnie jak sam Henry. Czuła irracjonalny smutek na utratę kawałka zdezelowanego papieru, ale to był jedyny namacalny dowód na to, że Henry żył, był jej ojcem i wiedział o istnieniu swojej córki. Bezradność odczuwana poprzedniej nocy zaczęła wracać do niej ze zdwojoną siłą i mocniej okryła się podwójną warstwą kołdry i koca. Nie była w stanie powstrzymać dygotania, miała wrażenie, że toczy ją gorączka.

Kiedy za oknem zaczęło się przejaśniać poczuła, że musi wstać. Jakaś niewidzialna siła wyciągnęła ją z łóżka, kazała pozostać w ruchu, bo jeśli nie będzie, to stanie się coś złego. Samantha brała krótkie, urywane oddechy, bo każdy wdech kosztował ją kłujący ból w piersi. Cicho wyślizgnęła się z pokoju i skierowała do łazienki. Spojrzeniem pełnym bólu omiotła drzwi do pokoju Zacha. Wyrzuciła z głowy myśli o nim, bo przynosiły tylko cierpienie. Pragnęła przytulić się do mamy jak wtedy, kiedy była dzieckiem. Żeby wszystkie problemy znikły pod naciskiem matczynej miłości i troski.

Delikatnie zamknęła drzwi do łazienki i stanęła przed lustrem.

Może cię wyrucham jak ten twój cały ochroniarz Brytyjczyk?

Delikatnie poruszyła głową na boki. Nie zamierzała poświęcać więcej swoich myśli na Alarica i jego urażoną dumę. Zamrugała powoli, jakby żyła w jakimś spowolnionym świecie. Wszystkie ruchy zdawały się jej groteskowe i karykaturalne. Przyjechała palcami po trzech śladach od noża i wpatrywała się w swoje odbicie martwym wzrokiem. Miała wrażenie, że część duszy po prostu w niej umarła. Czy będzie potrafiła żyć z połową siebie? Utrata Zacha zabrała jej światło nadziei, a napaść w bezpiecznym pokoju akademika pogrążyła w kompletnej ciemności. Przejechała palcami po spuchniętym nosie i ścisnęła mocno jego skrzydełka tak, żeby poczuć jeszcze większy ból. Syknęła i puściła. Żyła. Zdecydowanie żyła. Piekący ból przywrócił jej trochę zdrowego rozsądku i świadomości. Musiała się wziąć do kupy.

Opuściła łazienkę, a przed drzwiami zastała Charlesa. Nawet się nie wzdrygnęła na jego widok. Bez słowa podał jej kubek z parującą herbatą.

– Chodź, już pościeliłem – powiedział jej cicho i ruszył przed siebie.

Usiadł na krześle, Samantha wybrała kanapę, podwinęła kolana pod brodę, a kubek trzymała na stopach.

– Jak się trzymasz? – zapytał Charles.

Nie trzymam.

– Pytasz jako psycholog, czy kolega? – Samantha sama zdziwiła się swoją odpowiedzią.

Już zapomniała, że udawanie miała opanowane do perfekcji. Będzie musiała do tego wrócić, choć podobało jej się życie bez ograniczeń, pełne radości, miłości i szczęścia. Dało się czuć szczęście mając do dyspozycji tylko połowę siebie? Nie była tego taka pewna. Ale udawanie szło jej doskonale, musiała się tylko bardziej przyłożyć, żeby nikt nie zauważył jej zepsutego środka.

#2 Jako i my odpuszczamy naszym winowajcomOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz