3. Expulso.

105 24 141
                                    

Przed wyruszeniem do Ministerstwa Andrew wrócił jeszcze na krótką chwilę do domu, by zmyć z siebie brud minionego dnia. Na szczęście Pani Blainey udało się doprowadzić do porządku jego kolano, które wciąż pobolewało przy silniejszym obciążeniu, ale nie na tyle, by przyćmiewać jego myśli. A te cały czas obracały się wokół planu schwytania złodziejki.

Niestety w ministerialnych archiwach nie odnaleźli żadnego konkretnego adresu, który mógłby ich zaprowadzić do rodziny Gealach. Jej nieliczni, znani ministerstwu członkowie byli rozsiani po niemal całej Anglii I Irlandii, ale po dokładniejszym sprawdzeniu okazywało się, że wśród nich nie było żadnej, pasującej wiekiem do złodziejki, dziewczyny.

Dlatego wieczorem, gdy niemal wszyscy opuścili już biuro aurorskie, on został w Ministerstwie, kartkując dziesiąty z kolei wolumin ze spisem wszystkich znanych im czarodziejów w poszukiwaniu, choć drobnej wzmianki o koligacjach z rodziną Gealach. Próbował z nich wyłuskać jakiś trop, który mógłby go naprowadzić na kolejną, nieznaną im linię rodu. Każdy napotkany strzęp informacji skrupulatnie zapisywał w niewielkim notesie, podarowanym mu w minione święta przez Amita Thakkara, jego przyjaciela z czasów szkolnych.

Skupiony na swojej pracy skutecznie ignorował każdą przewijającą się przez biuro osobę. W tamtej chwili przy jego boku mógłby się pojawić rogogon węgierski, którego pewnie zauważyłby dopiero wtedy, gdyby wypił resztkę kawy przygotowanej przez Natsai. W końcu w pomieszczeniu zapanowała kojąca ciemność, rozświetlana jedynie przez chyboczącą się nad jego głową lampę.

Godzinę później mógł w końcu zamknąć ostatni z almanachów czarodziejskich rodów i raz jeszcze przewertować wypisane z nich informacje. Te, które wydały mu się najbardziej istotne, zaczął umieszczać na rozłożonym na biurku arkuszu pergaminu, starając się jak najdokładniej umieścić powiązane w jakikolwiek sposób z Gealachmi rodziny na mapie Anglii, tworząc w ten sposób wyraźną sieć kuzynów, ciotek i dalszych koligacji.

Był pewien, że nawet jeśli odnajdzie gdzieś adres jej rodziny, to nie zastanie złodziejki w domu, gotowej na to, by podać grupie aurorów popołudniową herbatę i ciasteczka. Nie. Andrew czuł w swoich kościach, że dziewczyna ukryje się w miejscu, które będzie znała, ale którego nie będą mogli z nią bezpośrednio powiązać.

- Idź do domu Larson. Dokończysz to jutro. - Donośny głos Owena Abbota wyrwał go z zamyślenia. Zaskoczony obrócił się w jego kierunku a krzesło, na którym się bujał, zatrzeszczało ostrzegawczo.

- Potrzebuję jeszcze godziny, może dwóch... - Odpowiedział, odwracając się znów w stronę biurka. Chciał wrócić do pracy, ale wtedy w sali rozległy się ciężkie, zdecydowane kroki.

Abbot zbliżył się do niego. Andrew był pewny, że czekała go kolejna reprymenda i pochylił się niżej nad pergaminem, chcąc jak najszybciej oznaczyć jedno z ostatnich miejsc, ale wtedy poczuł na swoim ramieniu silny uścisk dłoni starego aurora.

Zaskoczony podniósł wzrok i drgnął, dostrzegając na twarzy starego aurora dziwną mieszaninę zamyślenia i współczucia, który nadała jego twarzy łudząco podoby wygląd do profesora Sharpa. Szybko odrzucił tą myśl, nie chcąc porównywać swojego na codzień względnie radosnego i kojarzącego się z dobrotliwym, choć wymagającym dziadkiem przełożonego z wyjątkowo mrukliwym i onieśmielającym nauczycielem.

- Przysłali go pół godziny temu. To archiwalny numer proroka codziennego. - Poinformował go Owen, rzucając na biurko ciasno zwiniętą gazetę. - Spójrz na pierwszą stronę.

Nie musiał powtarzać mu tego kolejny raz. Andrew pośpiesznie sięgnął po stary egzemplarz proroka i omal nie zachłysnął się powietrzem, kiedy na pierwszej stronie dostrzegł ogromne zdjęcie przedstawiające na oko piętnastoletnią dziewczynkę z dużymi, ciemnymi oczami i o ruchach tak niecierpliwych, że nawet ramy fotografii nie umiały jej zatrzymać.

Time thief [Andrew Larson x OC] ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz